EnglishDeutsch strona główna cmentarze Ratując pamięć stan 1925 bukowiec wykaz cmentarzy bibliografia linki kontakt z autorem


Wywiad z Aleksandrą Wieliczko, opiekunką cmentarza w Ujeścisku

Na początku grudnia 2018 na Facebooku pojawił się nowy cmentarnik, ukryty pod nazwą „Cmentarz Ujeścisko - Wonneberg Friedhof”. Nasze pierwsze kontakty pokazały, że to osoba nastawiona na cel, kryjąca się za nim i unikająca rozgłosu. Dzisiaj, równo rok po pierwszej wymianie maili, przyszła wreszcie pora, by opowiedzieć o pani Aleksandrze Wieliczko szerszemu gronu.

Pani Aleksandro, zacznijmy naszą rozmowę od tego, co dla pani najistotniejsze, czyli od słów kilku o cmentarzu w Ujeścisku.

A.W. Ujeścisko to obecnie dzielnica Gdańska. Dawniej była to podmiejska wieś o nazwie Mieścina, wymieniana już w dokumentach z XIV wieku. Równocześnie pojawiła się nazwa Wonneberg, która funkcjonowała do 1945 roku. Społeczność ewangelicka zamieszkująca tę wieś należała do parafii św. Katarzyny znajdującej się na Starym Mieście w Gdańsku. To była spora odległość dla mieszkańców i korzystanie z posługi duchowej było uciążliwe. W 1647 Rada Miejska wydała zgodę na budowę kościoła św. Jerzego i powołanie nowej parafii. Cmentarz powstał około 1648 roku i działał do 1961roku. Ostatni pochówek odbył się już na zamkniętej nekropolii. Cmentarz posiadał podobno piękną kaplicę, po której po dzień dzisiejszy pozostał jedynie obrys fundamentów oraz schody. Sam kościół zniszczyły działania wojenne w 1945 roku podczas przechodzenia linii frontu przez Gdańsk.
Po wojnie cmentarz stał się wysypiskiem śmieci i równoczesnym swoistym zapleczem materiałów pozyskiwanych z tablic inskrypcyjnych, cegieł z wyburzonego kościoła i kaplicy oraz żeliwnych ogrodzeń. Groby na cmentarzu były profanowane. Porośnięty klonami, zaśmiecony, zdewastowany cmentarz przetrwał tak do 2008 roku, kiedy to po wstępnym uporządkowaniu, decyzją władz miasta został oznaczony pamiątkową tablicą informującą o istnieniu ewangelickiego cmentarza na tym właśnie miejscu. Takich tablic upamiętniających ewangelickie cmentarze na terenie miasta Gdańsk umieszczono 15. Pomimo, iż cmentarz został wpisany do ewidencji zabytków oraz podlegał GZDiZ, nie wypracowano żadnych rozwiązań dotyczących opieki nad cmentarzem.
Po 10 latach, bez stałego nadzoru znów zamienił się w miejsce zaniedbane, zaśmiecone, zarośnięte i zapomniane. Do tego jego część zamieniono na chodnik dla pieszych, a więc po raz kolejny zmniejszono jego powierzchnię.

I to miejsce znalazło sobie nowego opiekuna w pani osobie.

A.W. Jesienią 2017 rozpoczęłam pierwszą część swojego projektu tj. wynoszenie gałęzi, śmieci, gruzu, butelek (w niezliczonych ilościach!), grabienie, i usuwanie mchu ze wszystkich nagrobków oraz wstępne okopywanie grobów. Zwróciłam się do Urzędu Miejskiego, Zarządu Dróg i Zieleni, z prośbą o usunięcie nagromadzonych przeze mnie odpadów i od tego czasu jestem nieformalnym opiekunem cmentarza.

Czy jest pani członkiem jakiejś grupy lub stowarzyszenia?

A.W. Nie. Nie należę do żadnego stowarzyszenia zajmującego się cmentarzami, gdyż takiego na terenie Gdańska nie znalazłam. Poza tym praca na cmentarzu w początkowym etapie miała wymiar trochę osobisty, więc nagłaśnianie działań nie było moim zamiarem. Nie planowałam organizowania grup wsparcia, zależało mi na rozpoczęciu porządkowania cmentarza. Poza tym obawiałam się, że gdy rozpocznie się medialny szum, pojawi się wiele kontrpropozycji, co w późniejszym okresie się potwierdziło. Sugestia przekształcenia cmentarza w park lub inne funkcje służące mieszkańcom nie jest sugestią nierealną. Mamy w Gdańsku miejsca, gdzie na nieekshumowanych cmentarzach stoją domy czy budynki użyteczności publicznej. Obecnie jestem spokojniejsza o to miejsce; wpis do ewidencji zabytków, odkopane nagrobki, przedstawiony pomysł uporządkowania cmentarza dają szansę, by stopniowo wypracował się schemat opieki nad tym miejscem. Mam nadzieję, że oddolna inicjatywa nie będzie jednak jedyną siłą napędową rozwiązującą problem utrzymania cmentarza, który już nie jest odwiedzany przez bliskie osoby. Cmentarze w Gdańsku zakładane były w formie ogrodów. Ten cmentarz chcę ocalić w jego pierwotnej formie, na ile pozwolą to możliwości. Poza tym marzę o odtworzeniu kaplicy, o ustawieniu tablic edukacyjnych opisujących rodzaje nagrobków, tablicach opowiadających o historii tego cmentarza. Chciałabym, by osoby odwiedzające cmentarz miały możliwość zapoznania się z historią tego miejsca, z historią dawnej wsi Wonneberg i jej związkami z Gdańskiem i również zapoznaniem się ze sztuką sepulkralną minionego okresu.

Działając w pojedynkę chce pani to wszystko osiągnąć? To projekt na lata!

A.W. Jak wszystkie moje projekty. Gdy spoglądam wstecz widzę, że zazwyczaj tak działam i każdy trwa około 10 lat.

Czy możemy zatem opowiedzieć o drodze, którą szła pani aż do tego cmentarnego projektu?

A.W. To długa droga, zwłaszcza biorąc pod uwagę te dziesięcioletnie okresy...

Spróbujmy zatem od samego początku.

A.W. Urodziłam się w Gdańsku i do wyjazdu na studia mieszkałam na Starym Mieście. Jestem przesiąknięta atmosferą tego miejsca, siebie określam właśnie przez ten pryzmat - urodzona gdańszczanka. Uczyłam się w Państwowej Szkole Muzycznej I i II stopnia w Gdańsku. Swego czasu wygrałam Ogólnopolski Konkurs Skrzypków i Altowiolistów co pozwoliło mi uzyskać zagraniczne stypendium. Dzięki niemu dane mi było studiować w Kijowie, w Państwowym Konserwatorium Muzycznym im. P. Czajkowskiego. Po powrocie do Polskie wraz z mężem otworzyliśmy autorską Prywatną Ogólnokształcącą Artystyczną Szkołę Muzyczną I i II stopnia. Była to pierwsza tego typu szkoła w Polsce (1991 rok). Przetrwała 10 lat. I to był mój pierwszy dziesięcioletni projekt.

Świadczący o ogromne sile charakteru i odwadze.

A.W. No cóż, wprowadzanie „nowego” nie jest łatwe. Szkoła była naszym życiem, dom raczej dodatkiem do niego. Czas szybko popłynął i teraz mogę powiedzieć z dumą, że nasze obie córki, które w między czasie dorastały są artystkami. Oksana ukończyła Konserwatorium, jest skrzypaczką. Agafia ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie, wydział Tańca w Bytomiu. Jest aktorką, choreografem i tancerzem.

Wspominamy tu o nich nie bez kozery – współuczestniczą teraz w pani projekcie „cmentarz”

A.W. No tak. Agafia była świadkiem moich pierwszych przemyśleń dotyczących tego cmentarza. Dla niej samej był to nowy temat, niezmiernie wzruszający i ciekawy. Przeżycia związane z pochówkiem, temat dewastowania grobów i próby przywrócenia godności i pamięci, to wszystko złożyło się na realizację performensu „Hier Ruht In Gott”(link do strony), który odbył się w lipcu 2019 roku. Poza tym dzięki niej powstaje swoista dokumentacja o odtworzeniu każdego nagrobka na tym cmentarzu. Na kanale youtube można je znaleźć.

Kolejny dziesięcioletni projekt to rzecz zgoła odmienna.

A.W.W naszej rodzinie pojawiła się dziewczynka z domu dziecka. Przez dziesięć lat pełniliśmy obowiązki rodziny zastępczej. W tym roku obroniła pracę magisterską. Mam poczucie wielkiego sukcesu i w tym przypadku. Kiedy dzieci opuściły dom pojawiło się miejsce na nowe wyzwania. Zapewne w życiu wielu osób przychodzi moment, gdy zaczynają szukać wiedzy o swoich korzeniach, ich śladów. Nie inaczej było ze mną. Dziadkowie od strony mamy mieszkali w Pieńsku, na Dolnym Śląsku. Poszukując informacji, trafiłam na zdjęcie ich domu. Obecni właściciele zachowali elewację tego domu pochodzącą jeszcze z czasów, gdy mieszkali tam moi dziadkowie. Jest dość charakterystyczna i nie trudno ją rozpoznać na obrazku malowanym przez Dziadka – uwiecznił swój rodzinny dom już po przesiedleniu. Obrazek ten jest jedną z najcenniejszych rodzinnych pamiątek. W Pieńsku istniały dwa cmentarze, ewangelicki i katolicki. Kościół ewangelicki oraz cmentarz został zrujnowany, natomiast na cmentarzu katolickim zachowano tablice nagrobne i ustawiono je w lapidarium. Odnalezienie tablicy moich pradziadków było wielkim przeżyciem. Pomimo, iż nie udało się ustalić mniemanego miejsca pochówku i tak jestem wdzięczna, że zachowano tę tablicę Ocalono ją i pozostałe tablice świadomie, z troską…

To faktycznie niezwykła historia. Budująca.

A.W. A to nie koniec. Drugi wątek, to rodzina ojca. Odnalazłam miejsce pochówku mojego wuja, który ukończył Państwową Szkołę Przemysłu Drzewnego tzw. Szkołę Zakopiańską. Jego prace pojawiają się na aukcjach. W swoim domowym albumie mam zdjęcie jednej z jego prac, która wraz z pracami uczniów rzeźbiarza Antoniego Kenara, wzięła udział w konkursie w Paryżu, w latach dwudziestych XX wieku, i zdobyła tam nagrodę. Wuj został deportowany do obozu pracy w Gelsenkirchen. Zginął tam w 1944 roku. Poszukiwania prowadzone w archiwach pozwoliły odnaleźć numer pochówku, dokładną datę śmierci i nazwę miejscowości, w której spoczywa.
Wuj od zawsze był mi bliski mentalnie, jako artysta i jako krewny. Od zawsze też ubolewałam nad jego brakiem. Odnalezienie tych informacji i świadomość, że mogę pojechać na jego grób... Pomimo, że zginął w tak okrutnej rzeczywistości, możliwość odnalezienia fragmentu jego życia… zachowana pamięć… Poczułam swoistą powinność.

To było inspiracją pani kolejnego projektu?

A.W. Te dwa fakty; to, że w Pieńsku nadal zachowały się ślady moich pradziadków oraz to, że trwa pamięć o miejscu pochówku wujka w dalekim Gelsenkirchen, dwa lata temu wstrząsnęły mną. Przechodząc obok cmentarza na Ujeścisku poczułam, że cmentarz ten być może też jest dla kogoś ważny, dla tych, którzy pozostawili na nim swoich przodków. Moim obowiązkiem jest odkupienie tego wszystkiego, co się po wojnie działo z grobami moich bliskich, bo czuję powinność, by to co można – zachować.

Praca na cmentarzu to ogromne wyzwanie. Jak radzi sobie z fizycznymi obciążeniami kobieta, muzyk?

A.W. Lubię ruch. I lubię ziemię. Jestem człowiekiem ziemi. A jako dziecko chciałam mieć park. To teraz mam, aleję starych lip, wymagających opieki! Na swój sposób jest to moje miejsce. Przy pracy korzystam z doświadczeń, jakich nabyłam, tworząc swój wymarzony ogród. Kupiłam kiedyś działkę ogrodową. Oczywiście nie jedną, kupiłam od razu trzy. Bo jedna to za mało. To był las mirabelek, który porastał cały teren. Potrzebowałam trzech lat, by przedrzeć się do ogrodzenia, by zobaczyć, co jest z drugiej strony. Ta praca w ogrodzie, bardzo ciężka, dała mi ogromne doświadczenie. I spowodowała, że nie boję się pracy fizycznej. Wiem, jak postępować z ziemią i roślinami, ale również z ciężkimi przedmiotami. Na przykład płyty chodnikowe, które pojawiły się na cmentarzu przenosiłam turlając je. Zmieniam też prace fizyczne, przeplatam obciążenia. Na prawdę wystarczy słuchać ciała i wykorzystywać środek ciężkości.

Na cmentarzach, nawet tych mocno zniszczonych, pojawiają się jednak duże kamienie, płyty absolutnie zbyt ciężkie dla jednej osoby. Co wtedy?

A.W. Miałam taką sytuację całkiem niedawno. Na ostateczne postawienie czekał postument rodzinnego grobu. Gdańsk organizował właśnie akcję „Godzina dla Gdańska". Włączyłam się w tę akcję, równocześnie prosząc na Facebooku o pomoc w ustawieniu ciężkiego postumentu. Zgłosiło się dwóch panów. Przez dwa tygodnie obmyślałam jak ten element podnieść. Wymyśliłam i kiedy pojawił się pan Mariusz Baar zaczęłam wyjaśniać strategię, po czym on spytał: „czy mogę po swojemu?” To była godz. 9.00. Zaparł się i po 3 minutach postument stał i było… po akcji. Korzystając z jego obecności udało się w tym dniu postawić do pionu wszystkie te podstawy pod tablice, które były za ciężkie dla mnie i do tej pory leżały.

Czy sama ta akcja to jakaś nowość?

A.W. Akcję ogłosiły władze miasta. Przedstawiono wiele propozycji, do których można było się dołączyć. Można było też zaproponować coś swojego. Więc choć moja prywatna „Godzina dla Gdańska” trwa już dwa lata, to chętnie przyłączyłam się do miejskiej akcji, uważając, że korzyść jest obopólna. Promowałam tę akcje na swoim profilu, bo uważam to za świetną inicjatywę, a dzięki przyłączeniu się do niej, pozyskałam pomocnika.

Na dłużej? Może myśleć pani o współpracy?

A.W.W przypadku tej konkretnej osoby, pana Mariusza Baara, myślę, że tak. To kompetentny znawca cmentarzy zajmujący się tym tematem od lat, który na swoim terenie (okolice Łeby) zajmuje się cmentarzami (link do strony). Często przyjeżdża do Gdańska, do archiwum. Trafił kiedyś na moją stronę na Facebooku i zaoferował pomoc. Zaczęliśmy korespondować ze sobą. Spotkaliśmy się pierwszy raz właśnie podczas „Godziny dla Gdańska”. Lubię jednak wielkie projekty realizować sama. W przypadku tego cmentarza szkoda mi czasu na docieranie się, na wypracowywanie wspólnych ustaleń, wyjaśnianie poglądów - wówczas sprawa będzie stała w miejscu. W okresie prowadzenia szkoły, jedynym moim szefem było Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Nikt nie przeszkadzał. Taki styl pracy utrwalił mi się przez większość mojego zawodowego życia. Tak też pracowałam do tej pory na cmentarzu. Zdaję sobie jednak sprawę, że utrzymanie cmentarza w należnym dla tego miejsca szacunku jest obowiązkiem miejscowej społeczności oraz GZDiZ. Pojawiają się zainteresowane współpracą osoby, z którymi warto tworzyć lokalną grupę wsparcia. Ważne jest to ze względu na budowanie świadomości, że stare ewangelickie cmentarze to nasza historia, o którą należy zadbać, - wspólnie. Pojawił się też nauczyciel języka niemieckiego z II LO, pan Adam Dąbrowski, który zaoferował pomoc w usuwaniu liści. Jest wychowawcą uczniów z klasy kl. I bis. Młodzież przybyła świetnie przygotowana. Uczniowie bardzo uważnie wysłuchali informacji o historii cmentarza i miejscowości Wonneberg. Rodzice tych uczniów również wspierali inicjatywę pana Adama, a sami młodzi ludzie okazali się bardzo pracowici i dobrze zorganizowani. Jesteśmy umówieni na kolejną akcję sprzątania cmentarza. Czeka nas wspólna wiosna.

Wspominała pani o założeniu, że cmentarz stanie się swego rodzaju „atrakcją turystyczną”.

A.W. Zgłosiły się do mnie osoby zainteresowane postawieniem nagrobka Puttkamera. Zajmując się genealogią już pomogły odszukać sporo faktów z jego życia. Wiele mam do zawdzięczenia w tej kwestii panu Michałowi Wysockiemu z Pomorskiego Towarzystwa Genealogicznego. Zajmuje się indeksacją pochówków. Jeździ po cmentarzach, robi spisy osób na nich pochowanych. Wspiera mnie w poszukiwaniu informacji o Puttkamerach. Przy tej okazji dowiedziałam się, że w wielu dokumentach są wskazane miejscowości, w których rodziny dawnych mieszkańców osiedliły się po 1945 roku. Chciałabym, żeby ich potomkowie mogli przyjechać i zobaczyć miejsca spoczynku swoich przodków. Tak, jak mogę to zrobić ja. Ci ludzie zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów. Jeszcze trzy lata temu przyjeżdżały tu osoby z Niemiec. Chciałabym uporządkować te groby i być może wówczas ruszy fala poszukujących swoich korzeni. Kiedy skończę fizyczne prace na cmentarzu, to zajmę się poszukiwaniem rodzin tych pochowanych. Zresztą już nawet pojawił się znajomy, który poszukuje dla obywateli niemieckich groby ich przodków z Prus Wschodnich.

Co zatem jeszcze przed panią? Oprócz tego, co już powiedziane.

A.W. Co roku pojawiają się nowe projekty obywatelskie Być może sama powinnam napisać już taki projekt? W pierwszej kolejności należy ogrodzić cmentarz. Wzdłuż niego zbudowano ulicę przelotową. Drzewa usychają, zalane asfaltem, szeroki chodnik odcina korzenie od wody. Posadziłam bukszpany, ale to też zieleń, wrażliwa na wspomniane zagrożenia. Od świadków naocznych wiem, gdzie jest pierwotne ogrodzenie, jest nadal. Można byłoby odtworzyć je, wzorując się na zachowanym. Na to wszystko jednak potrzebne są środki, sam zapał nie wystarczy.

Poza cmentarzem, równolegle...

A.W. Projekt dożywotni, czyli opracowania tekstów liturgicznych w języku polskim dla chóru Gedanum Orthodoxum, działającego przy Prawosławnej Katedrze pw. Św. Mikołaja Cudotwórcy w Gdańsku.

Czyli obciążenia zmienne, ale duchowość wciąż najważniejsza! Życzę pani powodzenia we wszystkich zamierzeniach i serdecznie dziękuję za wspaniałą podróż, jaką była rozmowa z panią.

Wywiad przeprowadziła Hanna Szurczak, zdjęcia: archiwum Aleksandry Wieliczko.
Grudzień 2019




Tomasz Szwagrzakkontakt