EnglishDeutsch strona główna cmentarze Ratując pamięć stan 1925 bukowiec wykaz cmentarzy bibliografia linki kontakt z autorem


Wywiad z Krzysztofem Kluczniokiem, prezesem Stowarzyszenia Przyjaciół Leszczyn Dzwon

Śląsk, a zwłaszcza Górny Śląsk, ze swoją skomplikowaną historią, jest mi mało znany. Rzadko też, jak do tej pory, wśród moich rozmówców pojawiały się osoby, które w tym regionie zajmowały się ratowaniem starych cmentarzy. Czy to dlatego, że wszystkie cmentarze mają stałą opiekę i nie muszą o nie dbać społecznicy? A może sytuacja jest podobna jak w pozostałych rejonach Polski i tylko społecznicy ze Śląska są mniej widoczni w mediach społecznościowych? Na te i i inne pytania odpowiedział w rozmowie ze mną pan Krzysztof Kluczniok, prezes Stowarzyszenia Przyjaciół Leszczyn Dzwon.

Zacznijmy tradycyjnie. Poznajmy się.

K.K. O sobie najtrudniej mówić. Mieszkaniec Leszczyn. Emeryt, lat 70. Ekonomista. Pasjonat historii. Były samorządowiec i m.in. b. przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska.

Zatem pytanie o region stawiam właściwej osobie. Jak wygląda sytuacja starych cmentarzy na Śląsku?

K.K. Na Śląsku sytuacja starych cmentarzy jest podobna, jak w całej Polsce. Traktowane po macoszemu, bo obce, niemieckie. A jakie miały być? Przecież do 1918 tu były Prusy! Leszczyny do Polski zostały przyłączone po referendum w 1922, ale już miejscowość obok pozostała niemiecka do 1945 roku. To, powtarzam, jakie pochówki mogą być na starym cmentarzu? Ale czy to znaczy, że tam nie spoczywają ludzie? I czy te pochówki to nie jest kawał historii naszego regionu?

Historia stowarzyszenia, którego jest pan prezesem, jest dość niezwykła.

K.K. Stowarzyszenie Dzwon w swojej nazwie zawarty miała cel, dla którego zostało powołane – odzyskanie dzwonu „Maria”. Jednak nasze działania sięgają wcześniejszego okresu i zaczynały się ratowaniem cmentarza w Leszczynach.

Zacznijmy od początku...

K.K. Leszczyny obecnie wchodzą w skład tworu administracyjnego zwanego Gmina i Miasto Czerwionka - Leszczyny. Same Leszczyny były wsią sięgającą korzeniami do XIII wieku. W latach 60. XX wieku uzyskały prawa osiedlowe, później prawa miejskie. Obecnie dwa miasteczka i sześć wsi połączono i zamieszkuje tu ok. 42 tysiące mieszkańców.

Czyli mówiąc o cmentarzu w Leszczynach, mówimy o cmentarzu wiejskim.

K.K. Tylko i wyłącznie. To cmentarz katolicki, jedyny w Leszczynach do ok. 1965 roku. Najstarszy zachowany nagrobek jest z 1833 roku.

Nie ma tam pochówków ewangelickich?

K.K. Muszą być, oczywiście. W Leszczynach jest od ponad stu lat grupa ewangelików, mają swoją ponad stuletnią kaplicę w Czerwionce. Tam też chowano „zwykłych” ewangelików. Na naszym cmentarzu musiały być pochówki ewangelickie. Chociażby dawnych właścicieli majątku, których część była ewangelikami. Na tym cmentarzu są pochowani Ślązacy pochodzenia polskiego i niemieckiego. Zatem i wyznania są tu oba.

Skąd pomysł uporządkowania tego miejsca?

K.K. Jak już wspomniałem cmentarz został zamknięty ok. 1965 roku, mój zmarły w 1967 roku ojciec został już pochowany na nowym. Stary zaczął zarastać, to był niemalże dziki park. Nawet w początkach lat 90. XX wieku, gdy minęło 25 lat od ostatniego pochówku, był taki pomysł, by go zlikwidować i zmienić w park. Na szczęście nie doszło do tego. W pewnym momencie postanowiliśmy, z racji tego, że tam leżą również nasi przodkowie, coś z tym zrobić.

Mógł pan zadbać o swoje...

K.K. Nie, to nie tak. Tam spoczywa kawał historii Leszczyn. Najstarszy ocalały pomnik pochodzi z 1833 roku. Wcześniej chowano w kryptach pod kościołem. Tam był kiedyś stary drewniany kościół, z końca XVI wieku / prawdopodobnie istniał już wcześniej !/. Rozebrano go i przeniesiono do innej miejscowości. To było w 1981 roku. Po kościele odtworzono obrys - przyziemie, dokładnie oddające dawne położenie kościoła. Podczas rozbiórki kościółka natrafiono na krypty. Nie odkryto ich, z racji tego, że groziły zawaleniem. Zostały zabezpieczone i pozostają nietknięte.

Kiedy zrodził się pomysł na porządkowanie cmentarza?

K.K. Działania podjęliśmy w 2012 roku. Parę osób zebrało się z myślą, że trzeba coś z tym zrobić. Zaczęliśmy karczować krzewy, które tam powyrastały. Potem zabraliśmy się za najstarsze ocalałe pomniki, te na grobach byłych właścicieli. Bo tylko one przetrwały. A następnie poprawiliśmy ogrodzenie, zrobiliśmy bramę i poprawiliśmy kilkanaście pomników.

Początkowo działaliście jako grupa nieformalna?

K.K. Tak. Nasz początek to rodzinno-przyjacielskie historie: kuzynki, kuzyni, sąsiedzi. Moja rodzina ze strony ojca jest tu od zawsze. Kilkanaście pochówków moich krewnych znajduje się na starym cmentarzu. No więc postanowiliśmy uratować tę nekropolię. Wszystko było w kręgu rodzinno – przyjacielskim. O tych początkowych działaniach można poczytać w folderku "Na starym leszczyńskim cmentarzu".

Po grupie nieformalnej przyszedł czas na założenie stowarzyszenia.

K.K. Stowarzyszenie Przyjaciół Leszczyn Dzwon powstało w 2014 roku. Musieliśmy sformalizować swoje istnienie, by móc przeprowadzić zawiłą operację międzynarodową. Z naszej wsi w czasie okupacji hitlerowcy zagrabili dwa dzwony. Jeden z nich odnaleźliśmy w Niemczech. Na szczęście nie został przetopiony jak setki, nawet tysiące, innych. Zacząłem starać się o to, by ten dzwon wrócił. W tym celu utworzyliśmy stowarzyszenie, którego celem głównym było odzyskanie dzwonu. Zabiegi trwały 5 lat, ale zakończyły się sukcesem. To dzwon z 1617 roku. Wrócił do nas jako 400 letni zabytek. Poddany został renowacji i teraz znowu możemy w momentach ważnych dla społeczności słuchać jego brzmienia.

Założyliście państwo stowarzyszenie z konkretnym celem, ale cel został zrealizowany, a stowarzyszenie nadal istnieje i działa.

K.K. Istnieje i ma się dobrze. Mamy mnóstwo pomysłów, piszemy programy, na które udaje się nam pozyskać fundusze. Prawie we wszystkich projektach uwzględniamy cmentarz. Można więc rzec, że jest on osią naszych działań.

Może więc teraz dwa słowa o ludziach, tworzących Dzwon.

K.K. Nasze stowarzyszenie tworzą osoby po trzydziestce, wielu przekroczyło siedemdziesiątkę. Jednak tych młodszych jest niewielu. Natomiast ci dojrzalsi trzymają się krzepko. Ja sam kończę w tym roku 70 lat, a jest parę osób znacznie starszych ode mnie. W zarządzie, liczącym pięć osób, trzy osoby są powyżej siedemdziesiątki. Sekretarz jedynie jest młodszy, dobiega do 50. Najstarszy członek naszego stowarzyszenia, którego uczyniliśmy członkiem honorowym, skończył w ubiegłym roku 85 lat. Inny skończył 81. Tak. Średnia wieku w Dzwonie jest wysoka.

W większości jesteście państwo emerytami? Reprezentantami jakich zawodów?

K.K. Zróżnicowanych. Trzon raczej inteligencki. Żona jest pedagogiem, ja ekonomistą. W zarządzie też jest jeszcze jeden pedagog. Członkami jest kilku nauczycieli i architekt. Właściwie chyba nie do końca znam zawody wszystkich. Ważne są aktualne umiejętności i pasje. Wielu rzeczy można się nauczyć. No i można zapraszać do współpracy.

Aktywizujecie środowisko. Wasze projekty mają na celu zachęcenie do dbania o swoją małą ojczyznę. Z kim współpracujecie?

K.K. Przyjęliśmy za cel, by ten cmentarz był elementem integrującym trzy pokolenia: dziadków, rodziców i dzieci. Fajnie nam się układa współpraca z dwoma szkołami. „Jedynka” leży obok cmentarza, ma już 350 lat, a może nawet więcej! Z tej szkoły mamy największą pomoc. Sam kiedyś do niej chodziłem i pamiętam, że gdy byłem uczniem zajmowaliśmy się przylegającym do szkoły cmentarzem. Potem tego zaniechano. Nauczyciele bali się o bezpieczeństwo dzieci, bo nieczynny cmentarz był odwiedzany m.in. przez narkomanów i zwykłych lumpów. Teraz udało się nam zachęcić szkołę do współpracy. Może z dziadkami jest im bezpieczniej?

Ta druga szkoła to Zespół Szkół Specjalnych. Przychodzą nas wspierać i choć ich pomoc może nie jest tak duża, ale żyją tym wizytami, mają one dla nich znaczenie. Tak więc choć sami członkowie stowarzyszenia to osoby mocno dojrzałe, ale wciągnęliśmy w nasze działania młodzież z tych szkół i razem dajemy radę. A najcenniejsze jest to, że być może ktoś po nas będzie to kontynuował.

Do prac porządkowych udało nam się również zaprosić nieformalny klub seniora. Panie z klubu chętnie pomagają, gdy robimy coś większego. Z kolei skarbniczka naszego stowarzyszenia jest równocześnie prezeską stowarzyszenia św. Brata Alberta, które prowadzi dom dla bezdomnych. Może trudno w to uwierzyć, ale ci bezdomni przyjeżdżają kilka razy do roku i pomagają nam w cięższych pracach.

Ogromny oddźwięk społeczny! Takiej rzeszy pomocników musicie zapewnić na przykład sprzęt. Jak sobie z tym radzicie?

K.K. Pieniądze dla aktywnych są. Trzeba tylko umieć po nie sięgnąć. Ja wymyślam, żona pisze projekty. Żona jest ekspertem od projektów społecznych. Dostajemy, w ramach gminnego konkursu ofert, na projekt 5-6 tys. złotych. Zazwyczaj realizujemy dwa projekty w roku. To musi nam wystarczyć na cały rok, więc to nie jest jakaś oszałamiająca kwota, ale zagospodarowujemy ją rozsądnie. Do tej pory realizowaliśmy dziewięć projektów, do każdego z nich powstał folderek. Aktualnie wraz z agendą Związku Górnośląskiego pracuję nad zdigitalizowaniem ich, by były dostępne on-line. No więc można pozyskać fundusze, pisząc programy/projekty. To dzięki nim zakupiliśmy sprzęt ogrodniczy, komputer, drukarkę czy aparat fotograficzny. Z drugiej strony, jeśli chodzi o cmentarz, to jest on własnością parafii rzymsko-katolickiej pod wezwaniem św. Antoniego Boboli. Mamy z parafią bardzo dobre relacje. Wspierają nas nie tylko mentalnie, ale i finansowo. Partycypowali w kosztach renowacji obrysu kościoła, krzyża Bożej Męki oraz wymiany części ogrodzenia. Niedawno zmienił się proboszcz, ale ten nowy też jest się chętny do współpracy.

Czy do waszych działań włączają się mieszkańcy Leszczyn? Na tym cmentarzu spoczywają ich przodkowie.

K.K. Cmentarz ożył, co ma swoje dobre i złe strony. Gdy wykarczowaliśmy nadmierną roślinność, zaczęli się pojawiać mieszkańcy, którzy odnajdowali groby swoich przodków. Zaczęli stawiać znicze, których jednak nie ma kto uprzątać. No i aspekt, którego nie braliśmy pod uwagę, którego nie przewidzieliśmy. Przebudowując na nowym cmentarzu groby bliskich, zmieniając pomniki, te stare przenoszą na „nasz” cmentarz. Oddają swoim dziadkom. Pojawia się współczesny materiał i współczesne modele nagrobków. Cmentarz żyje, ale i traci swój charakter historyczny.

Jak zatem uratować prawdę o tym miejscu?

K.K. Od początku myśleliśmy o zrobieniu inwentaryzacji cmentarza. Nawet jedna z członkiń stowarzyszenia rozrysowała jego schemat, układ nagrobków. Chcielibyśmy dotrzeć do dokumentacji, ale według słów poprzedniego proboszcza cała została przekazana do archiwum kurialnego. Obecnie wydobycie dokumentów z archiwum kościelnego jest bardzo utrudnione. Szkoda, bo moglibyśmy stworzyć coś na kształt monografii tego miejsca, tym samym w jakiś sposób ratując od zapomnienia jego pierwotny wygląd i charakter.

Wspomniał pan wcześniej o renowacji krzyża Bożej Męki. Kto ją przeprowadzał?

K.K. Daliśmy do renowacji dwa obiekty: najstarszy nagrobek, ten z 1833 roku i właśnie krzyż Bożej Męki. Krzyż jest zrobiony dobrze, ale płyta jest mniej czytelna niż była. Można było ją chyba o wiele lepiej oczyścić.

Nie macie zatem w stowarzyszeniu osób mogących podjąć się odnawiania pozostałych nagrobków?

K.K. Pozostałe robiliśmy bardzo amatorsko, np. nagrobki rodziny ostatniego dziedzica leszczyńskiego majątku Konrada Bartelta. Za Polski Ludowej, jako że napisy były w języku niemieckim, zostały zababrane cementem lub jeszcze czymś gorszym. Myśmy to swoimi rękoma oczyścili, kolega wykonał iście mrówczą robotę. One są teraz czytelne, choć może fachowiec sprawiłby się lepiej. A tak w ogóle to nasze działania pewnie nie zachwyciłyby znawców. Na przykład jeden postument się ostał, zamontowaliśmy na nim krzyż, który gdzieś znaleźliśmy, a w miarę odpowiada okresowi. Tak zresztą postępowano też wcześniej. Ważne że w ogóle pozostały!

Czy cmentarz jest objęty ochroną konserwatorską?

K.K. Nie jest wpisany do rejestru. Próbowałem pertraktować z IPN sprawę objęcia go ochroną w oparciu o ustawę z 2018 o pochówkach i grobach wojennych. Tam jest kilka takowych. Chciałem podpiąć niejako całość cmentarza pod tę ustawę. Odpisano mi jednak, że ten cmentarz nie nosi znamion cmentarza wojennego, a jedynie niektóre groby się kwalifikują do objęcia ich ochroną. Próbuję wykorzystać fakt, że w tym roku sejm podjął uchwałę o ustanowienie roku powstań śląskich. Te obchody będą trwały 4 lata, bo to było 1919, 1920, 1921 i plebiscyt 1922. IPN rzucił hasło „szukamy grobów powstańczych". Odpowiedziałem na ten apel i posłałem zgłoszenie czterech naszych grobów. Jeden już zweryfikowali i wciągnęli do rejestru. Będę szedł tym tropem i może uda się mi od nich coś wyciągnąć. Mogą dać pieniądze na rekonstrukcję określonego grobu, może i na otoczenie dadzą?

Czyli realizujecie kolejny projekt!

K.K. Tak. Nosi nazwę „Tradycja. Pamięć. Troska”. Właściwie już go zakończyliśmy – jest kolejny folder. Do końca stycznia mamy czas na rozliczenie dotacji.

Na koniec chciałam jeszcze spytać, czy dzielicie się swoją wiedzą, doświadczeniem, pasją z innymi. Czy wychodzicie poza Leszczyny?

K.K. Zainteresowanie zewnętrzne jest czasami większe, niż lokalne. Może dwa miesiące temu przyjechała taka grupa z różnych stron. To potomkowie byłych XIX-wiecznych niemieckich osadników, którzy przybyli z zadaniem uprzemysławiania tego terenu. Mieszkanka Kielc znalazła któryś z moich tekstów w internecie. Prowadziliśmy korespondencję i wymienialiśmy informacje prawie przez dwa lata. Okazało się, że ich przodkowie tu żyli: budowali kuźnie, zakłady szklarskie i prowadzili młyny. Część z nich była ewangelikami i na cmentarzu nie ma po nich śladu. Przyjechało chyba z piętnaście osób. Oprowadziłem ich po cmentarzu, wcześniej umieszczając na naszej tablicy stosowną informację. Napisałem o tych faktach i odwiedzinach w naszym kolejnym folderze. Chyba to nie koniec naszych kontaktów i spotkań.

Warte wspomnienia jest również to, że przy wsparciu Domu Współpracy Polsko – Niemieckiej zorganizowaliście przed kilku laty dużą konferencję naukową

K.K. To było już 15 lat temu w ramach dużego przedsięwzięcia „Historia lokalna na przykładzie wybranych powiatów, miast i gmin” realizowanego przez DWP-N. Byłem wtedy szefem RAŚ i członkiem zarządu Gminy. Napisaliśmy projekt, który został zaakceptowany i otrzymał wysokie dofinansowanie. Stać nas więc było na zaproszenie elity śląskich naukowców - prof. prof. Joannę Rostropowicz, Grażynę Szewczyk, Marię Szmeję, Irmę Kozinę, Ryszarda Kaczmarka, Zygmunta Woźniczkę i Piotra Greinera oraz kilku jeszcze naukowców i historyków. W ich prelekcjach uczestniczyło łącznie prawie tysiąc słuchaczy. Prawie wszystkie referaty, poza jednym – jedna z Pań Profesor nie zdążyła w terminie przesłać tekstu, opublikowaliśmy w książce „Śląsk bogaty różnorodnością kultur, narodów i wyznań”. Taki był też zresztą tytuł projektu i konferencji.

Panie Krzysztofie, dziękuję serdecznie za poświęcony mi czas, życzę całemu Stowarzyszeniu dużo zdrowia i sił, a panu osobiście kolejnych i kolejnych pomysłów na ratowanie pamięci o historii lokalnej.

Wywiad przeprowadziła Hanna Szurczak, zdjęcia z archiwum K. Klucznioka
17 stycznia 2020




Tomasz Szwagrzakkontakt