EnglishDeutsch strona główna cmentarze Ratując pamięć stan 1925 bukowiec wykaz cmentarzy bibliografia linki kontakt z autorem


Wywiad z Mikołajem Wiktorowskim, społecznikiem ze Staropola

Nie pierwszy to raz jeden z moich rozmówców poleca kolejnego. Tak stało się i tym razem. Piotr Marczenia zawiadomił mnie, że poznał kogoś ciekawego. Postanowiłam i ja poznać tę osobę, by przedstawić ją szerzej moim czytelnikom.

Czy mógłby pan opowiedzieć kilka słów o sobie?

M.W. Mam 22 lata, mieszkam w Staropolu, w Lubuskim. I od kilku lat zajmuję się cmentarzami.

Ujął pan to w krótki sposób! To teraz krok po kroku...

M.W. Może od końca? Jestem studentem archeologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Trzeci rok. To było spełnienie mojego wielkiego marzenia. Kraków, uczelnia – dla pasjonata historii to było jedyne miejsce do studiowania. Od zawsze wiedziałem, że archeologia i że Kraków. Udało się. Zanim to się jednak stało odkryłem cmentarze ewangelickie w najbliższej okolicy. Na cmentarzach w pobliskich wsiach spoczywają moi bliscy. Większość tych miejsc wygląda tak samo. Zadbane pochówki polskie, a gdzieś w krzakach wystające z ziemi, poprzewracane nagrobki niemieckie. Podczas jednego dnia Wszystkich Świętych postanowiłem, że to zmienię.

Był pan wówczas jeszcze uczniem?

M.W. Tak. To było w klasie maturalnej. W mojej wsi, w Staropolu, razem z kilkoma znajomymi postanowiliśmy zrewitalizować nasz cmentarz, ponieważ służył za wysypisko śmieci. Dostaliśmy, dzięki pomocy sołtysa, zezwolenie konserwatora zabytków, bo cmentarz jest pod ochroną (pochodzi z XIX) wieku. Jest wpisany do rejestru zabytków, jednak nic tam się takiego nie dzieje, żeby uznać to za faktyczną troskę. Podnieśliśmy kilka nagrobków. Jednak z racji naszego wieku - ja miałem wówczas 19 lat, a moi niektórzy znajomi nawet i 15, to niewiele nam się udało. Przerosło to nas.

Początki bywają trudne. Na plus należy zaliczyć, że nawiązaliście współpracę z sołtysem.

M.W. Tak, zdecydowanie. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się tego. Dostaliśmy jednak pełną pomoc w usunięciu wyciętych krzaków oraz zebranych śmieci. Pokonała nas powierzchnia do posprzątania. Cmentarz w Staropolu ma hektar powierzchni.

Nastąpił jakiś ciąg dalszy, ponieważ teraz pracuje pan na innym cmentarzu.

M.W. W tym roku spróbowałem z cmentarzem w Boryszynie. Teraz nie ma już ze mną wcześniejszych pomocników. Trochę pracowałem z bratem, potem dołączył do nas jeden znajomy. Podnieśliśmy około 70 nagrobków. To coraz lepiej wygląda. Nawet lokalni mieszkańcy zaczynają patrzeć łaskawiej. Poczałkowo słyszałem: „po co pomagać hitlerowcom?". A to przecież osoby zmarłe w XIX wieku. Patrzyli na mnie jak na wariata. Teraz to się zmienia. Pojawiają się czasami jakieś kwiaty, czasami jakieś znicze.

Wciąż jeszcze pojawiają się takie stwierdzenia? Że to hitlerowcy?

M.W. Tak, teraz też jeszcze to się zdarza. I niszczenie, nie tylko cmentarzy.

Jest pan studentem, mieszka na co dzień wiele kilometrów od rodzinnej wsi.

M.W. Tak, jadę około 6 godzin pociągiem. W rodzinnym domu pojawiam się raz na miesiąc, a już na pewno w długie weekendy. Zawsze wtedy staram się znaleźć czas, by popracować na cmentarzu.

Jak wygląda pana przygotowanie do pracy. Przy Staropolu w zdobyciu pozwolenia pomógł sołtys. Jak jest przy Boryszynie?

M.W. Początkowo działałem bez zgody, ponieważ początkiem prac był właściwie impuls. W okresie Wszystkich Świętych na jednym ze starych nagrobków ustawiono toaletę przenośną. Oburzyło mnie to. Następnego dnia postanowiłem podnieść płytę, na której stał toi-toi, by uświadomić mieszkańcom, że to grób. Natychmiast spotkałem się z reakcją. Zaczęto pisać na mnie donosy do gminy, do sanepidu. Potem, gdy się już o tym dowiedziałem, pojechałem do urzędu gminy, dostałem pełne pozwolenia. Nagrobki nie są zbyt zniszczone, tylko przysypane ziemią. Teraz moja praca na tym cmentarzu jest legalna, każdorazowo informują właściwą osobę w UG, że jadę pracować, żeby uprzedzić „życzliwych”.

Czy zawodowo wiąże pan swoją przyszłość z tym regionem? Z historią regionu?

M.W. Głównie dlatego poszedłem na archeologię. W ostatnim roku liceum zająłem się bunkrem, który znajduje się w naszej wsi. To schron z Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego (system umocnień stworzony przez Niemców w latach 1934–1944 dla ochrony wschodniej granicy Rzeszy). Ten w naszej wsi wybudowano w 1935 roku jednak załogi w nim nie było. W trakcie wojny armia niemiecka bardzo zaniedbała te umocnienia, ponieważ front znajdował się tysiące kilometrów dalej na wschodzie. Ponownie obiekt obsadzono go w styczniu 1945 roku, ale tutaj mało kto o tym wie. Trafiłem na książkę „Przełamanie MRU” Andrzeja Chmielewskiego, wydaną w serii Germania. Międzyrzecz 2012. Staropole w całej serii nie jest w centrum uwagi, jednak można znaleźć drobne informacje. Zainteresowałem się tą budowlą. Postanowiliśmy uporządkować ten bunkier z grupą znajomych. Służył za bar pod chmurką dla lokalnych konsumentów. Wysypisko śmieci. Uprzątnęliśmy to. W trakcie porządkowania natrafiliśmy na szczątki ludzkie, dużo szczątków, mocno wymieszanych. Nawiązałem kontakt ze Stowarzyszeniem "Pomost". Całych szkieletów nie udało się odnaleźć. Wygląda na to, że całą załogę rozstrzelano, ciała wrzucono do bunkra, a potem go wysadzono. Stąd taki "nieład". Badania wykazały, że było tam co najmniej 10 osób. Teraz są pochowani na cmentarzu wojennym w Szczecinie. Miesiąc później, gdy wracałem z jednego z moich maturalnych egzaminów, odnaleziono kolejne szczątki żołnierzy niemieckich. 10 zostało zakopanych w silosie na zboże w jednym z gospodarstw. Obecny właściciel postanowił zlikwidować silos i na szczęście postanowił całego go wyrwać. Na jego dnie odnaleziono te szczątki. Ci żołnierze również zostali pochowani w Szczecinie. Te wydarzenia miały istotny wpływ na moje decyzje o kierunku studiów.

Jak się poznaliście z Piotrem?

M.W. Dołączyłem kilka dni temu do grupy fb Świebodzin i okolice. Historia – teraźniejszość (link do fb) Pokazałem tam jeden z ciekawych nagrobków. Dwa niemieckie odznaczenia, których nie dałem rady odcyfrować. Piotr zareagował, prosząc o kontakt. Zainteresował się mną jako osobą porządkującą cmentarz. Za nami już pierwsze spotkanie.

Macie niezwykle szybkie tempo! Jak przebiegło spotkanie?

M.W. Pogoda nam nie sprzyjała jednak spotkanie przebiegło bardzo pozytywnie. Jeszcze bardziej utwierdziliśmy się w postanowieniu współpracy. Ze smutkiem stwierdziliśmy, że w całym powiecie stan ewangelickich cmentarzy jest podobny. Na wiosnę planujemy wspólne porządkowanie cmentarza w Boryszynie a w przyszłości i w Staropolu. Mamy nadzieję, że przyciągniemy do siebie jeszcze więcej aktywnych osób z okolicy i będziemy mogli rozszerzyć działalność na inne miejscowości.

Narodziły się plany?

M.W. Może uda się połączyć siły. Wstępnie obliczaliśmy, że mamy w powiecie około 140 cmentarzy. Będziemy mieli co robić!

W naszej rozmowie Piotr wspominał o planach związanych ze stowarzyszeniem. Z racji kierunku studiów pan jest bardzo ważną osobą dla takie stowarzyszenia. Moglibyście starać się o pozwolenie na pracę z wykrywaczami metali. Byłby pan owym profesjonalistą czuwającym nad badaniami.

M.W. To dobry pomysł. Wtedy moglibyśmy więcej zdziałać. Może dołączą do nas inni? Gdy nagłośnimy nasze działania. Z pewnością będziemy o tym rozmawiali.

Czy liczy pan na pracę w rodzinnej okolicy?

M.W. W okolicy nie wiem, ale raczej spodziewam się pracować w prywatnej firmie archeologicznej. Nie wiem, jak to się potoczy, ale nie chcę rezygnować z badania historii lokalnej.

Czy cmentarze to jedyna pasja na taką skalę?

M.W. Zajmuję się rekonstrukcją historyczną. Od dwóch lat jestem członkiem Stowarzyszenia Hellas et Roma, promującego kulturę i historię antyczną. Działam w sekcji kartagińskiej i rekonstruuję taką postać. Stowarzyszenie powstało na Uniwersytecie im. M. Curie – Skłodowskiej w Lublinie, ale urosło i zrzesza teraz członków z całej Polski. Nasze spotkania odbywają się w różnych miejscach w kraju i w za granicą. W tym roku w maju jedziemy do Włoch.

Czym się zajmujecie?

M.W. Badamy antyczne kroniki, zapoznajemy się z wynikami prac wykopaliskowych na różnych stanowiskach. Staramy się odtwarzać jak najdokładniej życie codzienne tamtych ludzi. Nie wystarczało nam samo siedzenie nad książkami. Chcieliśmy poczuć na własnej skórze, jak to jest gotować w glinianym naczyniu, nosić skórzane sandały i tunikę.

Chcielibyście żyć tak na co dzień?

M.W. Nie, pieniądze nie pozwalają nam na to, żeby oderwać się od współczesnego życia. Jednak staramy się żyć naszą pasją najczęściej, jak tylko możemy.

Spotykacie się w jakimś miejscu i spędzacie jakąś część czasu na byciu antycznymi ludźmi?

M.W. Nie tylko. Prowadzimy działalność edukacyjną, jesteśmy zapraszani przez szkoły, uczelnie. Przybliżamy kulturę antyczną chętnym do jej poznawania. Czasami jednak mamy swoje święto. Obozowiska rozkładamy w różnych miejscach, mamy osoby zajmujące się rękodziełem, zakład rzemieślniczy wytwarzający wyposażenie dla rzymskich legionistów. Nasze produkty są sprzedawane na cały świat. Staramy się być profesjonalistami. Są wśród nas przedstawiciele różnych zawodów. Przyjeżdżamy na kilka dni, zostawiamy wszystko za bramą obozu i stajemy się kimś innym.

Gdzie można was spotkać?

M.W. Jest kilka imprez cyklicznych, ale co roku może się coś zmienić. Na koniec roku planujemy, co będziemy robić w następnym. Cyklicznie pojawiamy się na przykład na Dymarkach Świętokrzyskich.

Czy to pasja dla każdego?

M.W. Na początku trzeba dużo cierpliwości, bo zdobycie całego wyposażenia to duże obciążenie finansowe. Nie da się kupić wszystkiego naraz. Trzeba zgromadzić wiele wyposażenia, ale potem już można jeździć.

Jak pan sobie z tym poradził?

M.W. Jestem na utrzymaniu rodziców i mam stypendium naukowe. Staram się, by moje pasje nie obciążały budżetu rodziców. Czułbym się z tym źle, by wydawać ich pieniądze.

A jak rodzice patrzą na pana działania na terenie cmentarzy ewangelickich?

M.W. Bardzo pozytywnie, mam pełne wsparcie. Początkowo pozostali mieszkańcy patrzyli na mnie jak na wariata. Rodzice mnie wspierali od początku. A teraz i inni ludzie zaczynają się tym interesować i okazywać wsparcie. Ciekawią się napisami, symbolami.

Nie spotkał się pan z agresywnymi zachowaniami?

M.W. Może słownymi. Kiedyś jeden z młodych „konsumentów” będących pod wpływem, powiedział: „po co sprzątasz, jak zaraz tam znowu naśmiecimy”. Ale ja robię swoje. Regularna praca przynosi jednak efekt. Nawet jeśli otoczenie tego nie akceptuje, to ignoruje, nie przeszkadza.

Mam pan nadzieję, że pana działania oswoją tę przestrzeń dla lokalnych mieszkańców?

M.W. Tak, mam wrażenie, że dostrzegają wreszcie, że tam są pochowani zwykli ludzie, ich poprzednicy. Zaczynają rozumieć, że to nie demoniczni hitlerowcy, tylko zwykli ludzie. Niszczenie ich mienia czy nagrobków nie zmieni biegu historii. Widzę, że ludzie zaczynają interesować się historią lokalną.

Czy miał pan okazję opowiadać komuś o tej historii, którą pan poznaje?

M.W. Tak. Głównie moim młodszym kolegom, których zaprosiłem do współpracy przy porządkowaniu cmentarza. To moi bliscy znajomi, a jak razem pracowaliśmy, to zachęcałem ich też do poszukiwania informacji, wizyt w archiwum, wizyt w muzeum w Świebodzinie. Nie robimy czegoś tylko po to, żeby się zmęczyć.

A szerzej występował pan gdzieś z tą wiedzą?

M.W. Nie. Jednak Piotr podsunął mi pomysł, dzieląc się informacją o niemieckim piśmie, które zawiera wspomnienia i spis nadal żyjących osób, które zamieszkiwały nasz powiat przed wojną. Pomyślałem, że te informacje mogą zasilić moją wiedzę i wówczas mógłbym z tym wyjść do społeczności lokalnej.

Panie Mikołaju, mam nadzieję, że porozmawiamy w przyszłości o wspólnych działaniach pana i Piotra Marczenia. Będę wam kibicować i trzymać kciuki za powodzenie. A dzisiaj serdecznie dziękuję za rozmowę.

Wywiad: Hanna Szurczak, zdjęcia z archiwum M. Wiktorowskiego
8.01.2020




Tomasz Szwagrzakkontakt