EnglishDeutsch strona główna cmentarze Ratując pamięć stan 1925 bukowiec wykaz cmentarzy bibliografia linki kontakt z autorem


Wywiad z Piotrem Wdowiakiem, współzałożycielem Stowarzyszenia „Planeta Grabia”

Powstaje książka. Powstaje stowarzyszenie. Powstaje nowy projekt poświęcony ratowaniu pamięci. A wszystko to łączy jedna osoba. Piotr Wdowiak. O jego działaniach poinformował mnie Facebook, gdy 9.11.19 pojawił się post o tym, że trwają prace porządkowe na nekropolii w Drzewocinach-Molendzie, a „pamięć o byłych mieszkańcach Pograbia - protestantach, baptystach i ewangelikach reformowanych, mieszkańcach Erywangrodu i dzisiejszych Drzewocin nie zginie”. Od tego dnia minął z górą miesiąc i dopiero teraz udało się ustalić wspólny termin na rozmowę. Pan Piotr Wdowiak jest bowiem osobą bardzo zajętą. Właśnie wrócił z Lublina, gdzie uczestniczył w seminarium dotyczącym pamięci w Bramie Grodzkiej. Wcześniej było Wilno. Trudno pana zastać w domu. Interesuje pana wschód?

P.W. Z urodzenia jestem łodzianinem, jednak serce mam po prostu środkowoeuropejskie. W 1989 roku okazało się, że nie żyjemy w kraju monoetnicznym. Poznałem Łemków, Romów i zainteresowałem się kulturami narodów słowiańskich. Jako rusycysta z wykształcenia miałem możność obcowania z kulturą narodów wschodniosłowiańskich. Wyjeżdżałem z wycieczkami na Ukrainę, Białoruś i Litwę. W latach 2008 – 2013 pracowałem jako konsul, a następnie I sekretarz w Ambasadzie Rzeczpospolitej Polskiej w Wilnie. Zajmowałem się pamięcią, dialogiem z Tatarami, Żydami i Karaimami. Wielu z nich miało podwójną tożsamość, także polską. Po powrocie napisałem 2 książki o wielokulturowości pogranicza Polski, Litwy, Łotwy i Ukrainy.

Czy to pana historia rodzinna wiodła w tamte rejony?

P.W. Nie. W mojej historii próżno szukać niezwykłości. Mama pochodzi z podkrakowskiej doliny Prądnika, a tato spod Łęczycy i spotkali się na studiach w Łodzi, gdzie zostali. Jest jednak jeden "rozdział wschodni" z życia taty i jego rodziców. W 1940 r. dziadkowie zostali wysiedleni z Kraju Warty na Chełmszczyznę, tam w wielokulturowym otoczeniu przyszedł na świat mój tata. W sąsiednich miejscowościach w tym okresie AK dokonywała odwetu na Ukraińcach za zbrodnie UPA i OUN na Wołyniu. Dlaczego Bekieszę ominęły pogromy nikt nie wie. Rok temu odwiedziliśmy z tatą miejsce i parafię urodzenia w Cycowie. Okazało się, że był chrzczony w zborze, bo hitlerowcy oddali kościół Ukraińcom, którzy z nimi kolaborowali. Bardzo niespokojny to był czas, ale przeżyli i powrócili na ojcowiznę.

I wprost z Łodzi droga prowadziła do Wilna?

P.W. Znowu odpowiedź brzmi: nie! Po studiach wyjechałem do Niemiec. Dwa lata później zostałem absolwentem studiów podyplomowych Uniwersytetu w Bielefeld. Studiowałem slawistykę, studia wschodnioeuropejskie, dziennikarstwo i język niemiecki dla obcokrajowców.

Jak tu powiązać pana z Drzewocinami?!

P.W. Na terenie Drzewocin jest ośrodek Archidecjezji. Przez wiele lat w tym miejscu, które należało do zakładów włókienniczych ALBA, odbywały się kolonie letnie. Babcia mojej żony pracowała w tym ośrodku. Przyjeżdżała z dziećmi, organizowała kolonie i zarządzała. Kiedy zaistniała taka możliwość, kupiła siedlisko, w którym bywaliśmy bardzo często. Było więc nam do Drzewocin bardzo blisko, również emocjonalnie. Kiedy dwa lata temu syn stał się samodzielny, a córka rozpoczęła naukę w liceum, na poważnie zacząłem dociekać historii wsi, z którą byliśmy związani już od lat.

Zaczął pan od badania dokumentów, wizyt w Archiwum Państwowym?

P.W. Zacząłem równolegle od kwerendy AP w Sieradzu i Łodzi oraz spotkań i wywiadów z najstarszymi mieszkańcami Drzewocin i wsi ościennych, które pomogły mi poznać historię tych miejsc. Genealogia jest dla mnie ważna w opowieści o człowieku, więc każde miejsce, w którym przebywam, staram się poznać od strony również takiej, ludzkiej. Pomimo wielu godzin spędzonych na tych rozmowach mam świadomość, że jeszcze nie dotarłem do pełnej prawdy miejsca.

Czy te wywiady pojawią się w kolejnej pana książce?

P.W. Tak. Książka, której tytuł brzmi „Planeta Grabia”, jest już w 60% napisana. Oprócz transkrypcji wywiadów będzie miała również część reportażową. Mam przeczucie, że na jednej książce się nie skończy. Tę pierwszą chcę ukończyć zimą. Żałuję jednak, że nie udało mi się znaleźć wśród żyjących mieszkańców naszych okolic potomków przedwojennych niemieckich rodzin. Mam pewne przypuszczenia, że są, ale wygląda na to, że nadal takie fakty są utrzymywane w tajemnicy. Niemcy po wojnie przeszli degradację społeczną. Stracili gospodarki, wszystko musieli zaczynać od początku. Musimy pamiętać, że bywały tu rodziny mieszane. Pamięć o ojcach, a teraz już i dziadkach, wcielonych do Wehrmachtu, którzy zginęli na froncie, nadal nie jest powodem do dumy. Warto też wspomnieć, że podczas wojny wysiedlono Polaków zamieszkujących wsie, a na ich miejsce sprowadzono Niemców z Wołynia, Besarabii i Czarnomorców. Wielu Polaków dobrze wspominało relacje z Niemcami. Często to oni pomagali im przetrwać wojnę. Jednakże po wojnie stali się obcy. Po wojnie i oni musieli budować swoje życie od podstaw. Jeden z nich - wnuk przedwojennego sołtysa Drzewocin odwiedził nas w tym roku, gdy się dowiedział, że spisuję historię miejsca. Do dziś siedlisko, gdzie mieszkali jego dziadkowie nazywane jest przez miejscowych Szmalcowizną, od nazwiska przedwojennych mieszkańców Erywangrodu.

Z czym związany jest tytuł książki?

P.W. Powstaje właśnie Stowarzyszenie „Planeta Grabia”. Więc to trochę autoreklama. Ale tak na poważnie, to musimy znowu usilnie dbać o nasze środowisko. Rzeka Grabia kolejny rok notuje najniższe stany wód i miejscami przestaje prawie płynąć. A o planetę, wiemy to nie od dzisiaj, musimy się troszczyć. W końcu Pograbie dla mnie to cała PLANETA znaczeń i treści, ale tylko dla tych, którzy chcą je odczytywać.

Kto je tworzy i jakie są cele stowarzyszenia?

P.W. Przywykłem mówić zwyczajnie: my. Od jakiegoś czasu moja rodzina i nasi przyjaciele tworzyliśmy grupę nieformalną, która pragnęła ocalić cmentarz w Drzewocinach. Jeśli chodzi o moment powstania tej naszej idei, to może być to rok 2018.

Jakieś wyjątkowe zdarzenie?

P.W. Wspominałem już o dawnym ośrodku kolonijnym. Gdy upadły zakłady przemysłowe w Łodzi, wykupiła go Caritas Archidiecezji Łódzkiej. Cmentarz, graniczący z tym terenem, był ogrodzony. W 2000 roku, gdy wybudowana została kaplica Matki Boskiej Ostrobramskiej, ksiądz Ireneusz Kulesza, pełniący wówczas funkcję dyrektora w ośrodku, wymienił ogrodzenie cmentarza, zlecił wykarczowanie samosiejek, a cieśle z Gorc postawili krzyż. Potem ks. Kulesza odszedł, został przeniesiony do Łodzi i przez kilkanaście lat nekropolia pozostawała w zapomnieniu. Zarastała, ogrodzenie podupadło. Powstały wiatrołomy, dwa drzewa upadły na pomnik i na ogrodzenie. Szkody poczynione przez te drzewa wstrząsnęły nami. To był sygnał, że powinniśmy zacząć działać. Do tego dołączyła zmiana na stanowisku dyrektora ośrodka Caritas. Ksiądz Paweł Pęczek zaczął pytać mieszkańców: co było tutaj „przed”? Niewiele można było mu powiedzieć poza faktami, które były ogólnie znane: że była to wieś osadników niemieckich. Jednak żadne nazwiska nie mogły być podane, żadne historie ludzkie opowiedziane. Nie mogliśmy mu podać konkretnych dat. To wówczas zwróciłem się do najstarszych mieszkańców z pytaniem o czas przedwojenny. Miejscowi pamiętali o babci mojej żony. Byli jej wdzięczni. Kiedy prowadziła kolonie, kupowała od nich produkty spożywcze. To było ważne dla ich budżetów. Dlatego teraz chętnie ze mną rozmawiali. Bocznymi drogami docierała do nas historia, na przykład Adolfa Horaka, który był Czechem niemieckiego pochodzenia, a którego własnością był budynek zajmowany obecnie przez Caritas w Drzewocinach.

Ta historia pojawi się na kartach pana książki?

P.W. Z pewnością. Przecież A. Horak pierwszy dostrzegł walory wypoczynkowe Drzewocin. Wybudował tu siedzibę dla swojej córki - Katarzyny. Chcemy, jako stowarzyszenie, jej imieniem nazwać najokazalszą lipę w okolicy.

Wróćmy zatem do cmentarza w Drzewocinach.

P.W. Tak. Zatem: zwalone drzewa, zniszczony nagrobek, zniszczone ogrodzenie. Postanowiliśmy działać. Nadmienię, że choć niewiele w tej sprawie robi, to gmina lubi się szczycić tym miejscem, ponieważ jest to najstarszy i jeden z lepiej zachowanych cmentarzy baptystów i ewangelików. Z moich badań wynika, że spoczywają na nim również ewangelicy reformowani. Postanowiliśmy przywrócić pamięci to miejsce i po dwóch latach śmiem twierdzić, że się nam to połowicznie udało. Teraz cmentarz przypomina bardziej park, niż chaszczowisko. I, co jest dla nas jeszcze ważniejsze, jego los porusza wiele serc.

Zatem na terenie cmentarza pracuje nie tylko Stowarzyszenie „Planeta Grabia”?

P.W. Nie tylko i to poczytuję sobie za wielki sukces. Po pierwsze cmentarz ma formalnego opiekuna w postaci parafii. Ksiądz proboszcz z Dłutowa jest bardzo przychylny naszym działaniom. O akcji porządkowej nie tylko informował na mszy, pisał również na stronie internetowej parafii. Po drugie ksiądz Paweł, dyrektor Caritas uznał, że to miejsce jest ważne dla niego jako chrześcijanina, jako dyrektora ośrodka i jako człowieka związanego od wielu lat z wolontariatem. Nasze działania zaczęły się w pewnym sensie równolegle.

Rozumiem, że to siły wspierające. Kto prowadzi praktyczne działania porządkowe?

P.W. Udało się nam zaangażować do nich szkołę z Dłutowa, ale i inne organizacje pozarządowe. Wokół tego cmentarza zaczęły się dziać rzeczy samoistne, co jest bardzo ważne. Prace na cmentarzu toczą się praktycznie cały rok. Nie musimy informować się o nich, działamy w różnym czasie. Jest kilka grup, które pracują na rzecz ratowania pamięci i dzieje się to oddolnie. Dla nas jest to fantastyczna sprawa. Uważamy, że to, że tyle osób jest zaangażowanych (3-4 grupy, nawet jeśli małe, to jednak) jest cenniejsze, niż gdyby była to tylko indywidualna inicjatywa. Powraca pamięć i staje się pomału pamięcią zbiorową.

Jak wyglądały początki?

P.W. Pierwsze chaszcze zostały wycięte w zeszłym roku. Później usunęliśmy wiatrołomy. To były nasze, Planety Grabia i Caritasu, działania. W tym roku pracowaliśmy już razem ze szkołą w Dłutowie. To była jednorazowa akcja, ale postaraliśmy się, żeby uczniowie dowiedzieli się jak najwięcej o tym miejscu. Byłem już po wywiadach, mogłem przekazać im sporo wiedzy. Zorganizowaliśmy też akcję plakatową, staraliśmy się ściągnąć ludzi z okolicy. To się jednak nie udało. Ani stali mieszkańcy, ani letnicy nie zareagowali na nasz apel. Nikt z nich się nie pojawił. Pracowaliśmy więc w stałym składzie; Caritas, Planeta Grabia i grupy wolontariuszy. W Dłutowie jest organizacja pozarządowa Towarzystwo Miłośników Dłutowa, stamtąd pojawiła się pani Danuta Frankiewicz. To była czwarta grupa. Tym sposobem mam poczucie, że cztery organizacje mają wspólny cel. Pani Danuta pomagała nam cały czas przy odchaszczaniu, a w listopadzie wraz z grupą pań z Ligi Kobiet Polskich (koło Dłutów) zasadziła rośliny zimozielone na grobach. Dzięki jej staraniom (po jej ewidencji elementów ogrodzenia) pojawił się sponsor żerdzi w postaci pana Janusza Olkusza - właściciela tartaku w Łaziskach.

W czym upatruje pan przyczynę tego, że stali mieszkańcy Drzewocin nie chcą wesprzeć tych starań?

P.W. Miejscowi interesują się tym, co robimy. Zaglądają, rozmawiają, zbierają wokół jagody, ale nie biorą, póki co, udziału w pracach. Z moich rozmów i przemyśleń wynika, że jest to zatarcie pamięci. Brak potomków tamtych wcześniejszych mieszkańców, ich brak w społeczności spowodował, że nie było komu o to miejsce dbać. Mam wrażenie, że to cecha ludzka, że usuwa się z pamięci zbiorowej ludzi, miejsca, fakty, jeśli nie ma kontynuatorów w społeczności. To naturalna forma wypierania z pamięci.

Nie doszukuje się pan głębszych przesłanek? Drugiego dna?

P.W. Z wywiadów z mieszkańcami wynikało, że współżycie Polaków i Niemców nad Grabią było dobre. W Drzewocinach była szkoła kantoralna,w której uczyły się polskie i niemieckie dzieci. Kantor prowadził różne zajęcia, którymi obejmował wszystkich uczniów. Do 1932 roku była jedyną placówką oświatową we wsi. Kantorówka to było miejsce o wielu funkcjach. Rozwijała się tu działalność chóru, orkiestry, ale to były niemieckie zespoły. Zapewne wzbogacały swoimi występami nie tylko niemieckie uroczystości. Oczywiście są i dramatyczne wspomnienia. Opisuję je w swojej książce.

Wspominał pan o swoim poszukiwaniu wśród obecnych mieszkańców wsi potomków tych przedwojennych.

P.W. Jeszcze w 1946 i 1947 niektórzy mieszkańcy niemieccy zamieszkiwali te tereny. Część z nich osadzono na Sikawie, inni pracowali w polskich gospodarstwach jako siła najemna. Jednak po nacjonalizacji większość z nich podjęła decyzję o wyjeździe. Po drugiej stronie rzeki w Rokitnicy pozostały niemieckie nazwiska. Wygląda więc na to, że nie wszyscy mieszkańcy stamtąd wyjechali. Z Drzewocin wyjechali wszyscy.

W Rokitnicy też jest cmentarz?

P.W. Tak. Nim też planujemy się zająć. Podobnie zresztą jak tymi w Pawłowej, Pożdżenicach, Podłaszczu, Poddębicach czy Warcie. Nie wszystkie to cmentarze ewangelickie. Pamięć powinna mieć ekumeniczny wymiar. Będziemy pracować również na zapomnianych kirkutach. Z ewangelicko-reformowanych cmentarzy szczególnie istotne wydaje się nam uratowanie Pożdżenic. Tamta nekropolia jest najbardziej zabytkowa, a pozostaje w niepamięci u miejscowych.

Na czym zakończyły się tegoroczne działania?

P.W. Naprawiamy ogrodzenie. Na cmentarzu stanęła tablica informacyjna o historii nekropolii. Postawiliśmy ją w tym roku. Teren jest uporządkowany. Nowe samosiejki wycięte.

Jakie plany na przyszłość?

P.W. W przyszłym roku w listopadzie chcielibyśmy ruszyć razem ze szkołami, parafiami i wolontariuszami z akcją "Świeczka dla Brata". Akcja ta jest częścią projektu „Zachować pamięć i historię byłych mieszkańców gminy Zelów, Dłutów, Łask i Sędziejowice”. W projekcie, oprócz analizy genealogicznej dokumentów oraz zdjęć rodzinnych, zostaną wykorzystane metody wywiadu wizualnego lub audialnego ze świadkami historii (najstarszymi mieszkańcami społeczności), zapisywane na kamerę lub dyktafon, których dokumentacja znajdzie się na stronie internetowej Stowarzyszenia Planeta Grabia. Odbędą się trzy spotkania. Pierwsze w terenie – celem będzie zbieranie informacji, drugie w szkole, jako podsumowanie zebranych materiałów. Trzecia część odbędzie się na cmentarzu i będzie zwieńczeniem projektu oraz próbą zainicjowania regularnej akcji porządkowania nekropolii, czyli zachowania dziedzictwa mieszkańców danej społeczności. W końcu października uczniowie wraz z opiekunami udadzą się na nekropolie zapalić światło na grobach nieżyjących członków dawnej wspólnoty wiejskiej lub miejskiej. "Świeczka dla Brata" ma być akcją cykliczną, odbywającą się corocznie przed dniem Wszystkich Świętych z udziałem organizacji harcerskich i uczniowskich.

To niezwykle szeroki program, który może uruchomić wiele instytucji. Czy Stowarzyszenie Planeta Grabia jest w stanie własnymi środkami i siłami go przeprowadzić?

P.W. Oczywiście nie. Jesteśmy po rozmowach w gminie Zelów. Ma być stworzony specjalny okrągły stół: gminy, szkół, organizacji, gmin wyznaniowych i regionalistów. Powstanie plan działań i będziemy go realizowali. Oczywiście środki też będą pochodzić z różnych źródeł. Liczymy, jak w przypadku naszej drzewocińskiej nekropolii, na łańcuszek osób i działań. Podobnie będzie w przypadku innych gmin. Bez udziału samorządu te prace się nie powiodą.

Jeszcze inne plany?

P.W. Są! W latach 70-80 XX wieku miała miejsce akcja bezczeszczenia nekropolii w Drzewocinach. Wtedy zniknęły wszystkie pomniki stojące na opaskach grobowych. Prawdopodobnie zostały rzucone w dorzecze, na teren zalewowy. Odszukanie tych płyt jest naszą misją. Chcielibyśmy utworzyć z nich lapidarium. Inny nasz pomysł to utworzenie alei pamięci. Wspominałem o kantorówce. Była drewniana, stała na przeciw cmentarza. Nie ma już po niej śladu. Pozostał jednak ślad po drodze, która prowadziła z domu pogrzebowego, jakim również była kantorówka, na cmentarz. To była około 300-metrowa aleja obsadzona najprawdopodobniej brzozami. Teraz rośnie tam sosna, ale układ alei jest widoczny w terenie. Ten naturalny dukt pozostał i nowe nasadzenia leśników go uwzględniły, i choć droga jest słabiej widoczna, to jednak została. Wiedzie wprost do zachowanej bramy cmentarnej. To była ostatnia droga mieszkańców bylego Erywangrodu, a od 1923 roku Drzewocin. Chcielibyśmy na drzewach tworzących aleję cmentarną przymocować tabliczki z informacjami o osobach, spoczywających na tym cmentarzu. Opieramy się na księdze ewidencji ludności stałej Erywangrodu. Zakładamy, że mieszkańcy spoczęli na swoim cmentarzu. W ten sposób każdy przechodzący aleją, będzie mógł ich poznać. Pamięć powróci.

Czy uda się panu nad tym wszystkim czuwać z Łodzi?

P.W. Kiedyś spędzaliśmy tu wakacje. Teraz przebywamy tu coraz częściej. Właściwie już od kwietnia aż do listopada. Coraz mocniej identyfikujemy się z tym miejscem, oddalając od Łodzi. Widzimy też, jak wiele naszych aktywności spadło na dobry grunt. Planujemy osiąść tu na stałe.

Panie Piotrze, z całego serca życzę powodzenia w realizacji wszystkich planów. I czekam na książkę!

Wywiad przeprowadziła Hanna Szurczak. Zdjęcia z archiwum Piotra Wdowiaka
Grudzień 2019




Tomasz Szwagrzakkontakt