EnglishDeutsch strona główna cmentarze Ratując pamięć stan 1925 bukowiec wykaz cmentarzy bibliografia linki kontakt z autorem


Theo, wir fahren nach Lodz

Ratowanie pamięci niejedno ma imię. Od kilku lat coraz więcej jest inicjatyw społecznych, zmierzających do porządkowania cmentarzy pozbawionych swych opiekunów. Coraz częściej spotykamy również działania instytucji, czyli urzędów gmin bądź miast, zmierzające nie do zlikwidowania starych cmentarzy, a do ich upamiętnienia. Ten trend odbieramy z nadzieją, że choć decyzje zostały podjęte w ostatniej chwili, to pamięć uda się ocalić.
Innym sposobem przywracania historii do świadomości społecznej są różnego rodzaju „inwentaryzacje”. Fotografowanie, spisywanie zacierających się inskrypcji, tworzenie wykazów zmarłych przy wykorzystaniu źródeł archiwalnych – to wszystko jest ratowaniem pamięci nie mniej ważnym, niż fizyczne prace na cmentarzach. Na szczęście wyniki inwentaryzacji prowadzonych przez amatorów nie trafiają do szuflad, a w przestrzeń wirtualną, gdzie można do nich dotrzeć z każdego zakątka Globu. Mają szanse stać się kluczem do rozwiązania zagadki swojej rodziny, możliwością poznania historii swojej wsi, zrozumienia przeszłości. Takie cele przyświecają dwójce młodych łodzian, którzy prowadzą stronę na FB Theo, wir fahren nach Lodz ( fb Theo wir fahren nach Lodz)

Spotykamy się wirtualnie, jak na czas pandemii przystało. Na początku pytanie oczywiste: kim są Autorzy strony Theo, wir fahren nach Lodz?

Joanna: Marcin jest z wykształcenia historykiem, na co dzień zajmuje się PRem, a ja jestem germanistką. Nie pracuję w zawodzie, tzn. mam pracę biurową, w której wykorzystuję niemiecki, ale z tematyką studiów nie ma to nic wspólnego. Jestem niespełnionym etnografem – dostałam się na germanistykę i etnologię - musiałam wybrać jeden kierunek. Czy było warto? Rozważałam jeszcze swego czasu orientalistykę. Czasem robię tłumaczenia użytkowe.
Jesteśmy oboje z Łodzi i jesteśmy parą. Nasze pasje? Podróże, książki, fotografia, architektura i wszystko, co stare - antyki, budynki, dekoracje, płytki ceramiczne, malowidła, witraże, metaloplastyka. Nieoczywiste miejsca, w tym te opuszczone, a ostatnio dość często wiejskie chałupy – bo to, co mamy dosłownie na wyciągnięcie ręki, jest bardzo często niedoceniane, nieudokumentowane i niszczone, z braku „świadomości” danego miejsca…

Marcin: ..., a czasem wręcz przeciwnie – z nadmiaru posiadania owej świadomości.

Joanna: Od jakiegoś czasu prowadzę też stronę Niewidzialnemiasta na IG i FB (fb Niwidzialne Miasta), na której dokumentuję przeważnie miejsca, które zwiedzamy w wolnym czasie, ale też publikuję niekiedy dłuższe teksty na temat mieszkańców tych miejsc lub inne historie z nimi związane. Mieszkamy w centrum Łodzi – miasta kiedyś wielonarodowościowego i pełnego różnych ciekawych historii. W samym naszym mieszkaniu mieszkał najpierw Polak, potem Żyd, Niemiec i znów Polak. Samo badanie dziejów tego domu i jego sąsiedztwa, to temat rzeka.

Marcin: Historia, a dokładniej szukanie źródeł, ślęczenie w archiwaliach, łączenie strzępów przypadkowych często informacji, faktów i układanie ich w całość, to mój konik. Warsztat przydaje się w naszych poszukiwaniach. Sam mam hopla na punkcie ulicy Nawrot, gdzie mieszkamy, która była kiedyś mieszanką wielonarodową – swoistą soczewką dawnej Łodzi. Jak wspomniała Asia, dziesiątki ciekawych historii mamy na kilogramy tuż za progiem domu. To mnie absolutnie pochłania. Staram się je odkurzać, również dzięki stronie pn. Nawrot Ending Story ( fb Nawrot Ending Story) , którą od jakiegoś czasu prowadzę. Dlatego ciężar prowadzenia strony, również przez znajomość języka niemieckiego, dźwiga ostatnio na swoich barkach Asia. W zasadzie, to jej tylko pomagam.

Kiedy powstała Wasza strona Teo... i jakie mieliście założenia, tworząc ją?

Joanna: Strona powstała w lipcu ubiegłego roku, więc jest to dość świeża sprawa.
O łódzkich Żydach mówi się dużo i tematy związane z dziejami ich społeczności są coraz bardziej znane i udokumentowane - chociażby getto, czy temat łódzkich przedsiębiorców żydowskiego pochodzenia, Jest też trochę opracowań o Rosjanach, Czesi to temat Marcina, natomiast o Niemcach wciąż mówi się raczej niewiele – tzn. pewnie sporo osób potrafi wymienić łódzkich fabrykantów niemieckiego pochodzenia, jednak zwykle na pierwszym planie jest kwestia bycia fabrykantem, a nie bycia Niemcem.
Np. pałac Herbstów jest miejscem znanym, ale raczej podkreśla się wpierw działalność i dokonania rodziny, niż to, że byli z pochodzenia Niemcami. Tzn. że reprezentowali inny krąg kulturowy, byli związani z innymi tradycjami. Oczywiście, byli do jakiegoś stopnia zasymilowani - część z nich uważała się za Polaków, ale pielęgnowali też odrębność. Wielu łódzkich Niemców nigdy nie nauczyło się mówić po polsku.
Jest też wielu pomniejszych, ale również interesujących przedsiębiorców, o których się czasem wspomina, ale raczej nie poświęca im zbyt dużo czasu lub osobnych opracowań. np. Mogk i Roemer, Otto Goldamer, czy też pewna popularna odlewnia luster i pracownia witraży, o której niebawem napiszemy.

Marcin: Któregoś dnia staliśmy przed jakimś poniemieckim domem na Kujawach zacząłem się głośno zastanawiać, czy nie warto opowiedzieć trochę o Niemcach z Łódzkiego. Nie tyle o Scheiblerach, Herbstach, Geyerach, ale tych mniej znanych, czasem zupełnie przeciętnych. Każda jedna postać, chociażby w takiej Łodzi, była częścią wielkiego organizmu jakim jest miasto i odcisnęła się mniej lub bardziej na jego dziejach. Chcieliśmy, żeby te historie dotarły również do osób niemieckojęzycznych, stąd pomysł o tekstach po polsku i niemiecku, dzięki czemu może uda się dotrzeć do potomków lub nawet tych, którzy z Polski wyjechali, a ich ślady nadal możemy odnaleźć wokół siebie.

Joanna: Mnie interesują także historie bardziej osobiste. Kim byli nasi sąsiedzi i sąsiedzi naszych dziadków? Jakie sklepy prowadzili, czym się interesowali, co lubili, jak spędzali czas? Ostatnio trafiłam na willę, w której mieszkał znany łódzki kolarz – z pochodzenia Niemiec. Okazało się, że jego lub kogoś z jego rodziny (brata lub ojca) znał mój dziadek. Na początku roku pojechaliśmy też do Łęczycy, zobaczyć cmentarz ewangelicki i jak zmieniło się ostatnio miasto. Odkryliśmy grobowiec rodziny Boetticherów – i po nitce do kłębka: dwór w Siedlcu, cukrownia w Leśmierzu. – która istnieje do dzisiaj, a mój ojciec w latach 60tych jako dziecko jeździł z okolic Łęczycy kolejką transportującą buraki do tejże cukrowni właśnie. Również jako dziecko bawił się w parku Rejtana na Rokiciu, który też jest zlikwidowanym cmentarzem ewangelickim. Mamy też koleżankę, która jest potomkinią Johnów.

Marcin: W zasadzie na każdym kroku potykamy się o niemieckie ślady. Brak tylko łatwo dostępnej informacji na ten temat. Nietrudno się zorientować dlaczego tak jest. Z jednej strony mamy ich olbrzymi wkład gospodarczy i kulturowy, dzięki któremu np. Łódź się rozwijała, a z drugiej hekatombę drugiej wojny światowej. Okupacja i cierpienia jakie doznali od Niemców ich polscy i żydowscy sąsiedzi zrobiły swoje. 1945 rok, a w zasadzie już 1939, to koniec wielonarodowego miasta. Wojna rozerwała społeczne więzi, wyrządziła niewyobrażalne rany, które do dziś nie wszędzie się zabliźniły. Dodatkowo temat niemieckiej Łodzi, a zwłaszcza burżuazji przemysłowej, stał się z przyczyn ideologicznych, szczególnie we wczesnym PRLu, swoistym tabu. Większość Niemców uciekła przed nadchodzącym frontem lub wyjechała po wojnie na zachód. Pozostały gmachy fabryk, pałace, kamienice, czy zwykłe domy tkackie. Niektóre, zwłaszcza te puste, stoją jakby wyrwane z kontekstu. Niby coś się o tym mówi, ale nadal trudno przebić się z przekazem do przeciętnego Kowalskiego. Czasem sami zainteresowani woleli o tym nie wspominać. Niemiecka spuścizna była niewygodna, nie tylko w przestrzeni publicznej, ale i w domowym zaciszu. Sam kilka lat temu odkryłem, że pochodzę od czeskich i niemieckich osadników. To było zupełne zaskoczenie. Nie zachowały się w rodzinie żadne relacje, przedmioty, nic co by o tym świadczyło. Dopiero wizyta w archiwum mi to uzmysłowiła. Może byli tak mocno zasymilowani, a może po prostu, tak na „wszelki wypadek”, nikt w rodzinie o tym nie mówił. Dzisiaj, ta świadomość odrobinę zmienia optykę, gdy patrzę na zarośnięte i zapomniane cmentarze. Nawet nie wiem, gdzie znajdują się rodzinne groby, bo czas, a niekiedy i celowe wymazywanie zrobiły swoje.

Joanna: W całym regionie śladów jest pełno: osadnictwo na ziemi sieradzkiej czy łęczyckiej, łódzkie dzielnice takie jak Nowosolna, czy np. Augustów, okolice Rąbienia – prawie wszędzie osiedlali się tu Niemcy i tak naprawdę byli pionierami, jeśli chodzi o zorganizowane osadnictwo na tych terenach czy nowoczesną uprawę ziemi.
Są na ten temat różne opracowania naukowe, ale raczej znane wąskiemu gronu odbiorców i na co dzień po prostu raczej się o tym nie mówi, tak, jakby ich tu „nigdy nie było”. A zakładali przecież stowarzyszenia śpiewacze, sportowe, mieli własne biblioteki z niemieckimi książkami, własne kościoły i cmentarze. Niemieckich rzemieślników i kupców, a przede wszystkim tkaczy i rolników (pierwsza emigracja) było tu pełno. Pozostały po nich też domy, które wpisały się już jakoś w krajobraz okolicznych wsi, więc za bardzo nie zwracamy na nie uwagi. Tymczasem po bliższym przyjrzeniu się widać, że to są często „miniatury” prawie identycznych domów ceglanych, które można zobaczyć wszędzie na Śląsku czy Pomorzu, z drobnymi może różnicami „morfologicznymi”.
Chcieliśmy to udokumentować, pokazać różne ciekawe miejsca, albo te, których już nie ma, ale mają ciekawą historię, czy też przedmioty związane z Niemcami, zwiększyć świadomość, że „przed nami też ktoś tu był” – może trochę „odczarować” tych Niemców – bo w popularnym obiegu funkcjonują właściwie dwa skojarzenia: albo Niemcy-fabrykanci albo Niemcy-okupanci.

Zatem strona „młoda” (chociaż bardzo szybko zyskuje czytelników!). Co oznacza jej dość niezwykła nazwa?

Joanna: Dosyć dużo jeździmy i lubię robić zdjęcia, więc Marcin zasugerował, żeby zrobić z tego materiału osobną stronę – no i jest!
„Theo, wir fahren nach Lodz“ to nazwa piosenki, dość kiczowatej, ale zna ją wielu Niemców i kojarzy pozytywnie. Chcieliśmy nadać stronie tytuł, który nawiązuje do czegoś znanego, związanego z łódzkimi Niemcami i rozpoznawalnego. Chyba się udało. A jeśli nie, to warto się również zapoznać z historią utworu. Pojawiały się np. argumenty, że te piosenkę śpiewali żołnierze wysłani na front („Theo, jedziemy do Lodzi” – w domyśle robić tu złe rzeczy), teraz się tego wstydzą, więc sama piosenka ma też i taką konotację. Co ciekawe, oryginalnie jest to satyryczna piosenka żydowska, opowiadająca o emigracji ze wsi do miasta, związana z rozwojem Łodzi przemysłowej.

Z samej miłości do robienia zdjęć nie zawsze powstają ważne społecznie działania. Inspirowaliście się czymś?

Joanna: Ostatnio pojawiają się fajne inicjatywy (Wrocław – Beard of Breslau, Spod tynku patrzy Breslau, Szczecin – Denkmal Pomorze no i Wasza – żeby wymienić tylko kilka) – związane z popularyzacją tego dziedzictwa – bo to jest dziedzictwo, także nasze. W łódzkim Augustowie blokowisko powstało w miejscu dawnej osady niemieckiej. Niemcy zainicjowali tu procesy urbanizacyjne – może to określenie trochę na wyrost, bo to była wioska, a bloki powstały w latach 70/80 tych, ale jednak „oni tam byli przed nami”.
Zainspirowały nas też książki: „Poniemieckie” Karoliny Kuszyk, „Nowy początek” Beaty Szady, „Kajś” Zbigniewa Rokity i w jakimś stopniu także „Miedzianka” Filipa Springera, która właściwie była zapowiedzią dyskursu o po/niemieckości, relacjach Polaków z Niemcami, jakie były i jakie są teraz, cały temat tego, co po nich zostało.

Marcin: Dla mnie również „Domy bezdomne” Doroty Brauntsch, były taką inspiracją. Gdy ją przeczytałem puste, ceglane chałupy, które mijałem np. jadąc samochodem, zaczęły nabierać innego wymiaru, trochę metafizycznego.

Czy podejmowaliście się prac porządkowych w miejscach, które dokumentujecie? Może mielibyście ochotę takie prace podjąć?

Marcin: Jasne. Jeszcze w liceum porządkowałem z niemieckimi rówieśnikami cmentarz wojenny w Gadce Starej. Robiliśmy to w każde wakacje. Nie miałem wtedy pojęcia jak wiele takich zapuszczonych nekropolii rozsianych jest po województwie. Nadal wymagają wiele pracy.

Joanna: Ja nie miałam jeszcze okazji, ale oczywiście bardzo chętnie wzięłabym udział w tego typu działaniach.

Zatem zapraszam, w okolicy Łodzi miejsc do takiej pracy nie brakuje, każda para rąk jest bezcenna! A dzisiaj serdecznie dziękuję za rozmowę i życzę wielu wspaniałych wycieczek w przeszłość.

Hanna Szurczak, zdjęcia: autorzy strony Theo, wir fahren nach Lodz
marzec 2021




Tomasz Szwagrzakkontakt