EnglishDeutsch strona główna cmentarze Ratując pamięć stan 1925 bukowiec wykaz cmentarzy bibliografia linki kontakt z autorem


Wywiad z Wojciechem Jandą, prezesem Goleniowskiego Stowarzyszenia Eksploracji Historycznej „Biały Grosz”

O działaniach ratujących pamięć, podejmowanych przez „Biały Grosz” słyszałam już dużo wcześniej. Teraz, po wizycie w pięknym Goleniowie, postanowiłam przyjrzeć się bliżej stowarzyszeniu i jego pracom. Na rozmowę zgodził się pan Wojciech Janda, współzałożyciel i wieloletni prezes.

Panie Wojciechu, możemy zacząć od pytania o nazwę waszego stowarzyszenia? Czym jest/był biały grosz, że wzięliście go za symbol swoich działań?

W.J. Tak, dość tajemnicze jest wykorzystanie tej nazwy. A sprawa jest całkiem prosta. Otóż na przełomie XIV i XV wieku w Goleniowie była bita moneta, która nazywała się biały grosz. Wzięliśmy go sobie, by....

Zasugerować wasze historyczne zainteresowania? Bo w takim reszta nazwy oznacza zakres waszej działalności.

W.J. Tak. Od szeroko pojmowanej historii, poprzez eksplorację, bo część z naszych członków stanowią pasjonaci wykrywaczy. Oczywiście robimy to legalnie, załatwiamy potrzebne pozwolenia i dopiero wówczas przeprowadzamy poszukiwania.

Jakby pan datował początki stowarzyszenia?

W.J. To był przełom 2012/13. Założyliśmy wówczas stowarzyszenie zwykłe. Miało tę samą nazwę, ale nie było wpisane do KRS. W 2016 podjęliśmy decyzję o rejestracji stowarzyszenia z wpisem do KRS. Musieliśmy zamknąć działalność zwykłego, by wkrótce odrodziło się już z pełnymi prawami. Nazwa została, czyli ciągłość jest.

Czy zaczynaliście od razu w takich sformalizowanych strukturach.?

W.J. Wcześniej były jakieś luźne spotkania, coś nas goniło, ale żadnych działań nie podejmowaliśmy. Zatem początek naszej działalności to od razu praca w ramach stowarzyszenia.

Kto był zaczynem stowarzyszenia?

W.J. Do założenia zwykłego stowarzyszenia potrzebne było 5 osób. Skrzyknąłem je i załatwiliśmy formalności. Przez pierwsze pół roku kto inny był prezesem, ja pełniłem funkcję vice. Później objąłem funkcję prezesa i jestem nim do dzisiaj. Spośród tych 5 osób zostałem tylko ja. Ludzie się porozjeżdżali, nawet rzec można po świecie. Jednak od początku w naszych działaniach uczestniczyli wspierający. Część z nich wstąpiła do obecnie działającego „Białego Grosza”.

Ile osób liczy aktualnie stowarzyszenie?

W.J. Generalnie jest 18 osób. Mamy bardzo zróżnicowany przekrój, mężczyźni i kobiety, aktywni zawodowo i emeryci, młodsi i starsi. Przedstawiciele wielu zawodów. Najmłodszy ma ok. 28 lat najstarszy jest pewnie po 60.

Jakie zawody reprezentujecie? Prowadzenie działań ratunkowych wymaga bardzo zróżnicowanych umiejętności.

W.J. Hmm... To ciekawe. Jakoś się na tym nie skupiałem. Większość z nas prowadzi własne firmy, część pracuje w dużych firmach na stanowiskach kierowniczych. Kilkoro pracuje za granicą i włącza się w działania, gdy przyjeżdża do domu na weekendy. No i mamy emerytów. Jest kolega, który jest pasjonatem energetyki i współzałożycielem Muzeum Elektrycznego w Maszewie. Mógłby o „kabelkach” opowiadać godzinami. Są pasjonaci strzelectwa, którzy należą do klubów strzeleckich i jest Francuz, mieszkający w naszym mieście. Każdy z członków wnosi coś do BG, i ma wpływ na to, co do tej pory zrobiliśmy.

Czy to, że jesteście w większości niezależni, ma jakiś związek z waszą pasją?

W.J. Faktycznie jesteśmy niezależni, nie poszukujemy też wsparcia finansowego, zawsze radzimy sobie sami.

No właśnie! Czy nie wiąże pan tego? Osoby podejmujące ryzyko pracy „na swoim” są odważne, pewne siebie i swoich pomysłów. Mają pasję i wizję. Nie osadzam tego w realiach politycznych czy gospodarczych. Podjęcie takiej decyzji wymaga specjalnej siły. Czy to są specjalni ludzie?

W.J. Może tak. Możemy liczyć na siebie. Nie przesuwamy niczego, nie deliberujemy. Podejmujemy decyzje i robimy.

Czy macie określony zasięg działania?

W.J. Tak, zdecydowanie! Skupiamy się na powiecie goleniowskim. Ma 5 gmin, dwa duże miasta i kilka mniejszych. W każdej z gmin jest co robić.

Niektóre stowarzyszenia oferują pomoc w szerszym obszarze. Choćby Lapidaria. Zapomniane cmentarze Pomorza i Kujaw - oferowały pogotowie cmentarne.

W.J. I do nas zgłaszają się ludzie spoza naszego powiatu, czasami pomagamy. Ostatnio pojawiło się z propozycją wspólnej pracy Stowarzyszenie Historyczne Pamięć i Tożsamość z Brojec.

Porządkowanie ilu cmentarzy macie na swoim koncie?

W.J. Mogę odpowiedzieć od ręki, bo właśnie szykowałem informację o naszej działalności.

Ktoś mnie ubiegł?

W.J. Rzecznik praw obywatelskich prosił mnie o takie dane. Zainspirowany naszymi działaniami postanowił przyjrzeć się problemowi. Rzecznik przyjechał do nas w 2017 roku, w związku ze sprawą cmentarza w Maszewie.

Przypomnijmy tę sprawę. O co chodziło?

W.J. Zabiegałem o wpisanie zapomnianego cmentarza żydowskiego w Maszewie do rejestru zabytków. Gmina twierdziła, że on nie istnieje; twierdzili, że nie ma go na mapach. Pojechałem do konserwatora w Szczecinie. Napisałem wniosek, ściągnąłem szczecinian do Maszewa, porobiliśmy zdjęcia. Udało się, wpisano ten cmentarz do wojewódzkiego rejestru zabytków. Dostałem oficjalne pismo, dostała je również gmina. Rok później gmina sprzedała tę działkę. Nabywca sprzedał ją kolejnej osobie, a gmina wydała pozwolenie na budowę i warunki zabudowy, wiedząc, że tam jest cmentarz. Gdy zaczęła się budowa, wjechała koparka. Niwelowanie terenu skończyło się na tym, że na powierzchni pojawiły się szczątki ludzkie, nie mówiąc o wyciąganych spod wierzchniej warstwy ziemi macewach. Zadzwonił do mnie jeden z mieszkańców. Zawiadomiłem konserwatora zabytków, on zaś policję. Ja miałem pojechać na miejsce i zatrzymać budowę. Udało się, ale sprawa się toczy, co jakiś czas biegam na policję, bo jeszcze coś muszę wyjaśniać. Tydzień po tej akcji pojawił się również pan Adam Bodnar. Był akurat gdzieś w okolicy i postanowił zobaczyć ten cmentarz. Pojechał do Maszewa, ale beze mnie, bo akurat mnie nie było na miejscu. Teraz zwrócił się do mnie z prośbą o opisanie naszych działań. Zainspirowany naszą działalnością postanowił stworzyć jakiś większy program, nakierowany na cmentarze historyczne. Miała być konferencja 18.06., ale dzisiaj dostałem pismo, że została przełożona. Bodnar ma być w Goleniowie 11.06. Nie wiem, czy się wówczas z nim zobaczę.

A czuje pan, że to może mieć jakiś związek z polityką?

W.J. No nie wiem. Pan Bodnar jest z opcji przeciwnej, niż rządząca. Nie chciałbym być łączony z żadną opcją polityczną. Społecznik musi łączyć, nie dzielić i dlatego na przynależność polityczną nie zwracam uwagi.

Zatem ile cmentarzy macie na swoim koncie?

W.J. Do tej pory uporządkowaliśmy 18. Wszystkie są opisane na stronie naszego stowarzyszenia (link)

Czy są jeszcze takie, których nie robiliście, a planujecie?

W.J. Tak. W tym roku planujemy trzy, mogą dojść jeszcze dwa. Zupełnie nowe, których jeszcze nie porządkowaliśmy.

Czy wracacie na stare miejsca?

W.J. Oddajemy je pod opiekę. Tak się stało we wszystkich poza jednym. Pierwszy zrobiliśmy sami, bez udziału mieszkańców. Byliśmy jeszcze mało doświadczeni. Zaangażowałem tylko panią wójt i dzieci ze szkoły. Karczowaliśmy właściwie las i uprzątaliśmy śmietnisko. Trzy wywrotki śmieci! To jedyny cmentarz, na którym muszę pilnować porządku. Są nawet oczekiwania, żebyśmy to my przyjeżdżali go wykaszać, skoro go uporządkowaliśmy. Musze wyjaśniać, że ten obowiązek spoczął już na mieszkańcach wsi. Przy kolejnych postępowaliśmy inaczej. Najpierw musimy pozyskać zainteresowanie mieszkańców, angażujemy ich w nasze plany i dopiero wówczas bierzemy się do roboty. Gdy pracują z nami, to potem o to dbają.

Czyli pracujecie systemowo.

W.J. Tak.

Jak to się dzieje, że zajmujecie się danym cmentarzem?

W.J. Zinwentaryzowałem wszystkie cmentarze w naszym powiecie. Byłem na każdym. Mam listę, opis. Na podstawie tej listy nawiązujemy kontakt z mieszkańcami i po kolei zabieramy się do roboty.

Czy macie na stronie tę ewidencję?

W.J. Nie, nie mamy.

A planuje pan publikowanie?

W.J. Można byłoby, to fakt...

Polecam lekturę strony Lapidaria. Zapomniane cmentarze Pomorza i Kujaw, lub Wiejskie cmentarze ewangelickie województwa łódzkiego. Jest też wiele innych. Może warto publikować? Pojawiają się ludzie poszukujący swoich przodków.

W.J. Tak, do nas też się zgłaszają. Zdarza się nam wskazywać im miejsca. Czasami nawet odnajdują groby swoich bliskich. Może ma pani rację, mam na stronie miejsce na to. Może to dobry pomysł.

„Sadyba” - Stowarzyszenie na Rzecz Ochrony Krajobrazu Kulturowego Warmii i Mazur zrobiła mapę ze szlakiem turystycznym...

W.J. Jeśli chodzi o szlak turystyczny. Właśnie planuję stworzenie trasy rowerowo - pieszej w pobliżu Goleniowa. Mamy tu cztery nieistniejące miejscowości, które wkrótce pokażę pani przewodniczącej rady miejskiej i zainteresowanym radnym. Są tam umocnienia z drugiej wojny światowej. Doprowadziłem do wpisania ich do krajowego rejestru zabytków, co uratowało je przed zniszczeniem. Dbamy o nie, oczyszczamy je z uczniami. To spora atrakcja turystyczna i warto zrobić tam właśnie ścieżkę turystyczną. Trasa objęłaby również miejscowość Święta, w której stworzyliśmy lapidarium. Powstało z nielicznych nagrobki, które zabraliśmy z nieistniejących miejscowości.

Już wspominał pan o tym, ale wróćmy do tego. Jak wygląda finansowanie waszych działań?

W.J. Bazujemy na swoich składkach. Wszystko, co robimy, finansujemy sami. Pomoc? Każda z gmin finansuje tablicę informacyjną, która zostaje zamontowana po zakończeniu prac przy każdym z naszych cmentarzy. Teraz zaczynamy naciskać, by były w trzech językach. Przygotowuję tekst, tłumaczenia robią zaprzyjaźnione nauczycielki. W ramach rewanżu robię wycieczki dla ich uczniów. Tak to działa. Raz staraliśmy się o dotację z Goleniowa, które jest bogatym miastem. W ramach BO starałem się pieniądze na tablice inf. w trzech językach. Nasz projekt upadł, bo nie dołączyłem do wniosku zdjęć i opisów 27 miejscowości. Dla mnie była to sytuacja dwuznaczna. Skoro nie wiem, czy dostanę pieniądze, to dlaczego mam przekazywać swój pomysł i swoją pracę w ręce osób trzecich? Nie mam gwarancji, że tak przygotowany projekt nie znalazłby nowego właściciela. No i wtedy ostatecznie zrezygnowałem z prób pozyskiwania pieniędzy z zewnętrznych źródeł.

Nie braliście udziału w konkursach o granty?

W.J. Nie mamy osoby, która mogłaby się zająć obsługą takich grantów. Zresztą mieliśmy różne możliwości zdobywania dodatkowych środków. Jestem zapraszany do różnych projektów. Chętnie pomagam, ale nie wchodzę w zależności. Nie biorę pieniędzy.

Czy współpracujecie ze stroną niemiecką? W sposób sformalizowany?

W.J. Nie. Nie mieliśmy takich propozycji, a my, jak już wspomniałem, nie zabiegamy o wsparcie z zewnątrz.

Przy naszej pierwszej rozmowie wspominał pan o osobie, która zainicjowała postawienie kamienia pamięci na tzw. Koplu. Kiedyś w tym miejscu był cmentarz.

W.J. Tak. To był dawny mieszkaniec, który po wojnie wyjechał do Niemiec. Często odwiedzał Goleniów. Przekazał też wiele osobistych pamiątek do muzeum miasta. To on, prawdopodobnie, stał za postawieniem tego kamienia, choć nie jestem tego pewien. Niestety już zmarł.

Wcześniej przewinęła się nam kwestia odbioru waszych działań przez społeczność lokalną...

W.J. Nasze działania spotykają się z zainteresowaniem, wsparciem, akceptacją. Z przyjemnością odnotowuje również, że bardzo chętnie angażuje się we wszystko nasza młodzież. Jestem często proszony o oprowadzanie dzieci i młodzieży po mieście.

To chyba zasługa otwartych nauczycieli? Nie obawiają się posądzenia o zniemczanie?

W.J. Nie, chyba nie. U nas raczej nikt tak na to nie patrzy. Tutaj tych lat polskości było niewiele. Obecna młodzież jest zaskoczona tymi odkryciami. Ze szkołami wspaniale się nam pracuje.

Co uznaje pan za wasz największy sukces?

W.J. O, to bardzo trudne pytanie! Na pewno wpisanie do krajowego rejestru zabytków umocnień, wykopanie spod ziemi paru pomników pierwszowojennych, To, że udaje się nam tą naszą pasją zarażać młodzież i mieszkańców. No i generalnie pozytywny odzew społeczny.

Czy macie współpracę z innymi stowarzyszeniami?

W.J. Nie. Mamy jakieś kontakty, przypadkowe, osobiste. Nie współpracujemy.

Nie macie na to pomysłu?

W.J. Mamy, ale najchętniej to zjeżdżaliby się poszukiwacze. A dla nas to trochę uboczna działalność, na którą wciąż brak czasu. Mamy inne priorytety.

Właściwie to kim pan jest?

W.J. Pasjonatem historii. Zawsze ją lubiłem, choć nie mam wykształcenia kierunkowego. A do tego, by mocno się tym zająć, sprowokował mnie brak informacji. Jeździłem po okolicy i brakowało mi wiedzy. Postanowiłem się tym zająć. Staram się działać, gdzie tylko mogę. Szukam możliwości renowacji wieży kościoła w Tarnówku, ustawiam tablice informacyjne, opisujące historie miejscowości ,wraz ze starymi zdjęciami i mapami. Staram się działać, gdzie tylko mogę. Piszę do prasy typu "Odkrywca" i prasy lokalnej. Zabieram się również za pisanie przewodnika po powiecie goleniowskim. W zeszłym roku każdy weekend do września spędziłem w samochodzie. Wchodzę do każdego kościoła, na każdą wieżę, na każdy cmentarz. Mam pozwolenie z kurii. Widziałem świetne miejsca, których ludzi nie znają. Mam już bardzo dużą dokumentację. Bardzo dobrze współpracuje mi się z konserwatorem zabytków ze Szczecina. Przekazuję mu swoje zdjęcia jako świeżą dokumentację zabytków. Jestem też kolekcjonerem butelek lokalnych browarów. Żona ma troszkę dość moich pasji!

Urodził się pan w Goleniowie. A rodzice?

W.J. Mama pochodzi z Wielkopolski, ojciec ze Śląska, z Żor.

Intryguje pana ta mała ojczyzna? Uczy się pan jej?

W.J. Jesteśmy Pomorzanami, odziedziczyliśmy tę ojczyznę po innej nacji. Teraz musimy poznawać jej przeszłość. Nie możemy zakłamywać historii.

Serdecznie dziękuję za rozmowę. Czekam na przewodnik!

Wywiad przeprowadziła Hanna Szurczak, zdjęcia: archiwum BG.
24.05.19




Tomasz Szwagrzakkontakt